Zimno wnikało w nią, kłując jak szpilki. Głowa jej ciążyła i
dziwnie szumiała. Dostrzegła na stoliku przy łóżku odpowiednie eliksiry.
Przygotował jej solidną dawkę. Czuła się słaba, jednak nie na tyle, aby nie usiąść.
Podniosła się powoli, ręce lekko drżały pod jej ciężarem. Z cichym
westchnięciem usiadła. Odczekała chwilę mając przymknięte oczy. Gdy karuzela, która
zamroczyła jej myśli ustała, powoli dostrzegała szczegóły komnaty. Po swojej
prawej stronie miała mały stolik, z którego przed chwilą zabrała odpowiednie
fiolki, dalej przy ścianie, komoda z przeszkloną górą za którą stały książki - Zapewne te najcenniejsze... - oraz małe, dziwne przedmioty, podobne do tych, które wypełniały
jedną z wież gabinetu Dumbledora. Duży kominek w którym było ciemno. Ogień nie
płonął. Przed nim dwa wysokie skórzane fotele, ustawione lekko ku sobie na
czymś, co dałoby się nazwać dywanem oraz futro na podłodze. Pomiędzy nimi mały
okrągły, drewniany stolik. Dalej, przy drzwiach prowadzących do małego saloniku
stała ogromna szafa pięknie rzeźbiona - Oczywiście...węże...
- pomyślała kręcą głową. Przejaw bycia typowym ślizgonem. Ciemne, dębowe drzwi
okute metalowym wzorem. Po drugiej stronie wejścia cała ściana zastawiona
półkami, a na niej dziesiątki książek i ksiąg. Duże biurko i sekretarzyk.
Sterta papierów i pergaminów. Kolejna komoda i barek - Ognista...ehhh... - skrzywiła się. Z pewnością musiał ją mieć, oraz
zapewne sporo innych trunków. Ogólne wrażenie nie było złe. Było dość czysto i
elegancko, wszystko ze sobą współgrało. Ciemno brązowe meble z czarnymi
dodatkami i metalowymi zdobieniami. Szarość kamienia i półmrok nadawały temu
pomieszczeniu specyficzny klimat. Taki, który idealnie pasował do Mistrza
Eliksirów. Dopiero po chwili dotarło do niej, że jest w jego łóżku. Rozglądnęła
się po nim, czując się nieswojo. Ogromne łoże mogło pomieścić przynajmniej trzy
osoby. Dość twarde lecz wygodne. Czarna jedwabna pościel, miękka i chłodna.
Wysokie oparcie, zapewne zdobione płaskorzeźbą. Wyczuwała pod plecami różne
żłobienia. W rogach łóżka wysokie kolumny zdobione podobnie jak szafa,
przykryte czarno- zielonym baldachimem. Serce biło jej szybciej niż powinno,
tłumaczyła to sobie swoim stanem. Hermiona wzięła spokojny oddech, powoli wdychając
jak gdyby znany jej zapach - Ale skąd...?
- Nie mogła sobie przypomnieć. Zamknęła oczy i starała się je przyporządkować
do znanych jej nut. Fougere, cedr, piżmo i ten typowy zapach, który wyczuwała
od wielu mężczyzn, lecz ten jakby zupełnie inny, charakterystyczny dla niego.
Wiele razy mogła go poczuć. Zdarzyło jej się wpaść na profesora na korytarzu,
czy kiedy przechodził obok niej na zajęciach. Lecz nie zapamiętała go wtedy
jakoś specjalnie. A teraz wydawał się znajomy. Czuła jak jej policzki różowią
się. Cieszyła się, że była sama. Już sobie wyobrażała jak jej docina na ten
temat. Potrząsnęła lekko głową, dziwiąc się, jak mogła pomyśleć, że ten
zapach jest przyjemny. Odsunęła szybko
od siebie te myśli.
Po chwili siedzenia i wpatrywania się w martwy punkt uznała, że
musi znaleźć toaletę. Odrzuciła kołdrę na bok i zwiesiła nogi z łóżka.
Przyglądając się im doszła do wniosku, iż będą w stanie zaprowadzić ją do
łazienki. Powoli, trzymając się łóżka a później komika i szafy dotarła do
drzwi. Dziękowała mu w myślach, za pozostawienie zapalonej lampy. Odetchnęła i
uchyliła drzwi. Tak jak sądziła, za nimi znajdował się mały, dość elegancki
salonik. Kominek a przed nim skórzana sofa, masa książek, drewniany stół i
cztery rzeźbione krzesła. Komody podobne do tej z sypialni, duży barek a nad
nim szerokie lustro. Sporo dziwnych przedmiotów. Poczłapała przed siebie, jako że pokój kończył
się drzwiami. Pchnęła je, z cichym skrzypieniem, powoli otworzyły się do środka
pomieszczenia. Gabinet. Cóż, łazienki brak. Zrezygnowana poczłapała znów do
sypialni. Stanęła w progu i poczuła dziwne ukłucie gdzieś w sobie. Była tutaj
sama. W jego kwaterach. Gdzie był?
Przelotnie dostrzegła na zegarze w gabinecie godzinę 24:00. Nieokreślone
odczucie ciągle jej towarzyszyło. Omiotła wzrokiem całe wnętrze. Komnata wbrew
pozorom była przyjemna. Mroczna, chłodna i tajemnicza. Przyglądała się
szerokiemu łożu z kłębkiem dziwnych myśli. Uderzyła ręką w czoło, przecież
łazienka musiała być połączona z sypialnią. Racja. Gdy siedziała na łóżku nie
dostrzegła drzwi. Kolumna po jej lewej zasłaniała jej widok na wąskie drzwi,
teraz doskonale widoczne z wejścia. Ruszyła znów opierając się o łóżko. Cholera, jak to męczy... Weszła do
łazienki czując jak słabnie. Skorzystała z niej i chciała wrócić do łóżka z powrotem,
ale nogi się pod nią ugięły i nagle poczuła zimną posadzkę. Pięknie... Oparła się o ścianę i modliła
o odzyskanie sił. Gdyby nie była tak słaba, podziwiałaby to pomieszczenie.
Otwarte drzwi? Nie
przypominał sobie, aby zostawił je otwarte. Coś było nie tak. Szybkim krokiem
dotarł do komnaty. Nie było jej. Łóżko puste, dotknął je, jeszcze było letnie. Co się...? - pochylając się dostrzegł
migoczącą stróżkę światła spod drzwi. Wyciągnął różdżkę przed siebie. Jednym
szarpnięciem otworzył je. Przystanął w pół kroku widząc siedzącą, niemal
nieprzytomną Granger. Cholera...Wykrzywił
usta i nachylił się nad nią.
- Granger do jasnej cholery co ty tu robisz? - warknął a ona
ocknęła się.
- Potrzebowałam łazienki - wychrypiała powoli. Twarz Snap'a wykrzywił
grymas niezadowolenia.
- Daj mi rękę - powoli ją do niego wyciągnęła a on złapał ją i
delikatnie za bok, całą swoją siłą
podniósł tak, aby stanęła na nogach -
Idziemy - warknął. Dobrze, że łóżko było blisko. Trzymał ją gdy stawiała
niepewne kroki. Posadził na skraju, tak aby mogła się oprzeć o kolumnę.
- Ty durna dziewczyno! Czy wiesz co zrobiłaś? Nie wolno ci się stąd
ruszać! - krzyknął a Hermiona poczuła, że w pełni oprzytomniała. Odwrócił
się z szelestem szat i wyszedł z pokoju.
Po kilku chwilach wrócił - Wracaj na swoje miejsce - poczuła się jak psiak,
którego się szkoli i mówi co ma robić. Mimo to, położyła się lekko opierając o
poduszki. Podszedł do niej i postawił na stoliku kilka fiolek. - Masz je wypić.
Teraz - nakazał surowym tonem. Posłusznie wypiła wszytko. Ciepło ogarnęło nagle
jej ciało, a słabość i drżenie gdzieś zniknęły. Przyjrzała mu się uważnie, nic
się w nim nie zmieniło.
- Gdzie pan był profesorze? - zapytała zastanawiając się czemu
została sama.
- Odbyło się spotkanie zakonu. Musiałem przekazać Albusowi
informacje - odpowiedział spokojnie. Zdziwiła się słysząc jego ton. Co prawda
był obojętny, ale jakiś inny niż zazwyczaj.
- Co mnie ominęło? - była ciekawa co się stało.
- Wczoraj zostałem wezwany. Czarny Pan rozkazał mi porwać cię
podczas ataku na pociąg - spojrzenie jakie na nią skierował było zamącone
lekkim poczuciem winy. Po kilku mrugnięciach, obojętna maska zasłaniała jego
emocje. Nie miał pojęcia jak jej to powiedzieć. Nie lubił owijać w bawełnę więc
palnął prosto z mostu. Zamknęła oczy biorąc głęboki oddech.
- Wiedziałam, że tak będzie - powiedziała cicho. Szybko odwrócił
głowę w jej stronę a czarne włosy zafalowały. Nie wiedząc co powiedzieć
podszedł do niej.
- I przyjmujesz tą informację z takim spokojem? - wyczuła
zdziwienie w jego głosie.
- Tak. Wiem kim jestem. Wiem, że ON chce się pozbyć takich jak ja.
Będę walczyć w pociągu, żeby nie mogli skrzywdzić innych dzieci - wciąż
patrzyła na niego.
- Jesteś głupia dając się zabić, z nadzieją że to cokolwiek zmieni
- czarne oczy nie przestawały się jej przyglądać.
- Nie zginę - powiedziała pewnie.
- Skąd ta pewność - był ciekaw.
- Ponieważ to pan ma mnie porwać a nie ktoś inny - wciąż była
spokojna. To właśnie ten spokój doprowadził go do furii. Owszem, chciał aby
przyjęła to z jako takim spokojem, aby mogli ustalić jak będą postępować, ale
dać się zabić to za wiele.
- Granger czy do ciebie nie dociera? Będziesz musiała ze mną
walczyć. Zabiorę cię do dworu Malfoyów a tam przetrzymywana będziesz w lochu!
Nie mam pojęcia co knuje ale wiem, że z pewnością nie będzie to przyjemne!
Będziesz poddawana torturom i to nie z jednej ręki - wycedził słowa przez zęby
starając się nie wybuchnąć. Wyprostował się i odwrócił szybko, tak aby nie mogła zobaczyć jego
twarzy. Podszedł do komina rozpalając w nim ogień. Widziała jak się spiął.
Oparł się o gzyms jedną ręką . Nie miał na sobie swoich nietoperzych szat.
Ciemna postać była dobrze widoczna na tle ciepłego światła. Uśmiechnęła się
lekko na ten widok. Przetarł dłonią twarz.
- Zdaję sobie sprawę z powagi tej sytuacji. Boję się, nie da się
ukryć, jednak w tym szaleństwie coś jest - słuchał jej spokojnego głosu nie
odwracając się - To panu rozkazał mnie zabrać, nie innemu słudze. Ufa panu i
wie, że wykona pan zadanie bez przeszkód - nawet nie drgnął. Zamrugała kilka
razy, zawiedziona jego zachowaniem.
- Nie powinnaś być z tego zadowolona - po chwili milczenia odezwał
się cicho. Spojrzała na niego z lekkim strachem.
- Co to znaczy? - poczuła się niepewnie.
- To Granger, że jestem śmierciożercą i nie przestaję nim być. Nie
jestem dobrym człowiekiem i nie powinnaś być taka pewna mojej postawy wobec
Zakonu. Jestem niebezpieczny. Zabijałem i torturowałem z przyjemnością, dawało
mi to dziką satysfakcję - odwrócił się do niej powoli i na jego twarzy
dostrzegła nutę szaleństwa. Niemal niewidocznie pokręciła głową.
- Nie jest pan taki. Wiem to. Pomaga nam pan. Jest pan szpiegiem
dla dobra nas wszystkich - wyszeptała a on powoli, kroczek po kroczku zbliżał
się do niej.
- Skąd możesz to wiedzieć. Nie wiesz kim tak naprawdę jestem -
pewna odpowiedź nieco ją przestraszyła.
- Ufam panu - jej cichy i spokojny głos pełen bolesnej pewności.
Zatrzymał się w pół kroku. Czekoladowe oczy wbijały się w niego z nadzieją.
Zapanowała cisza zakłócana jedynie trzaskaniem ognia w kominku. Czekała,
spokojnie patrząc na niego jak ofiara na drapieżnika, w obawie czy skoczy na
nią.
- Nie powinnaś mi ufać - ciche słowa dotarły po chwili do
Hermiony.
- Kiedyś bałam się pana, ale teraz ten strach minął. Zrozumiałam
wiele rzeczy. Tak, ufam panu i wiem, że nie pozwoli im pan mnie skrzywdzić -
prawie szeptała czując jak łzy cisną się jej do oczu. Tak naprawdę nie wiedział
co powiedzieć. Nigdy nie usłyszał takich słów. Tym bardziej nie spodziewałby
się usłyszeć je od niej, choć przez chwilę sądził, że w zasadzie tylko ona
mogła mu to powiedzieć. Była nieufna, to wiedział, ale wyznanie że to jemu ufa
sprawiło, że zaniemówił. Nie chciał by cierpiała.
- Wiesz, że nie będę mógł ci pomóc - bardziej stwierdził niż
zapytał opierając się o kolumnę łóżka. Zaplótł ręce na piersi i badał jej
zachowanie.
- Tak. Zdaję sobie sprawę z
pańskiej roli podwójnego szpiega. Gdyby nie pan, nie moglibyśmy opracować planu
odparcia ataku. Nie liczę na pana pomoc. Wydarzy się to co ma się wydarzyć. -
Mówiła pewnie i to ta pewność sprawiła, że chciał chwycić ją za ramiona i
porządnie potrząsnąć. Musiała przecież oprzytomnieć. - Nie mogę pana prosić o
pomoc. To naruszyłoby pańską pozycję, a wiem jak jest ważna. - Przyjął jej
słowa ze spokojem ale i zdziwieniem. Nie sądził, że ktoś może to dostrzegać.
Jego trud i poświęcenie dla ''większego dobra''. Albus nie powiedział mu nawet
zwykłego dziękuję. Ta rozmowa była dziwna. Tak wiele chciałby powiedzieć, ale
nie mógł. Ona też wydawała się blokować swoje słowa.
- Jesteś głupia Granger, ale... - widziała, że chce powiedzieć coś
osobistego więc słuchała go uważnie. Przymknął oczy i wyszeptał - dziękuję, że
to dostrzegasz. Jego maska nie była tak idealna jakby tego chciał. Dostrzegła
ulgę, ból i strach. Patrzyła na nią jeszcze chwilę, ale w mgnieniu oka odwrócił
się i trzaskając drzwiami wyszedł. To oznaczało koniec rozmowy.
Chciała mu jeszcze coś powiedzieć ale trzaśnięcie drzwiami
przestraszyło ją. Wiedziała, że chciał być sam. Przemyśleć wszystko. Zadziwiało
ją to jak bardzo nad sobą panował, ale teraz udało jej sie wyłapać kilka
ulotnych chwil, kiedy jego twarz zdradzała co czuł. Wiedziała jak ważna jest
jego rola. Przynosił wiadomości ze spotkań z Voldemortem, dzięki którym mogli
starać się uniknąć najgorszego. Był narażony na niebezpieczeństwo. Nie był
dzieckiem, ani bezbronnym mugolem, tylko potężnym czarodziejem. Wiedziała, że
da sobie radę. Chodziło o to, że Dumbledore skazywał go na cruciatusty i inne
paskudne klątwy, którymi mógł być poczęstowany na spotkaniach, po każdej nieudanej
misji śmierciożerców. Voldemort wiedział, że Snape służy Dumbledorowi i
przekazuje mu wybrane informacje, ale mimo wszystko. Wydawało się, że nikogo
nie obchodzi jego los. Pójdzie i przyniesie informacje, nie ważne jak, ale
przyniesie. Nie ważne jak wróci i czy przeżyje, liczyło się to, że robił to o
co dyrektor go poprosił. Hermiona już kiedyś zmieniła pogląd na temat tego
staruszka. Poświęcał wiele bez większego zastanowienia. Odniosła wrażenie, że
życie Snap'a niewiele jest dla niego warte. Zbyt dużo wymagał od tego
czarodzieja i to jej się nie podobało. Ale co mogła zrobić?
***
Wyszedł do salonu. Podszedł szybkim krokiem do barku i wyjął
butelkę bursztynowego płynu. Złość w nim narastała. Oparł się o stół i patrzył
w swoje odbicie w lustrze.
I co z twoją niezawodną maską?
Szlag ją trafił! - warknął sam do siebie. Wiedział, że pozwolił swoim emocjom
wykradać się spod niej. Nikt nie widywał jego uczuć poza Albusem i Minerwą.
Kiedyś zdarzyło się kilku osobom, ale teraz obiecał sobie, że nikt ich nie
zobaczy. Już kolejny raz uchylił przed nią siebie. Nie pozwoli na to ponownie.
Łyk Ognistej przepalił dziwne uczucie, które rodziło się w nim.
Wiedział czym ono było. Strachem. Strachem przed tym co miał zrobić. Mieć
koleją śmierć na sumieniu, i to tej nieznośniej Gryfonki. Albus nie wie na co
się zgadza, pozwalając mu porwać Granger.
Przecież pomożesz jej Severusie.
Cokolwiek się stanie ma być bezpieczna.
Słowa dyrektora brzęczały mu w głowie. Wypił koleją szklankę,
starając się zagłuszyć ten uporczywy dźwięk.
Ależ oczywiście, będzie bezpieczna. Wśród
śmierciożerców, wilkołaków i wampirów, samego Czarnego Pana i mnie. Oczywiście Albusie ... -
pomyślał szyderczo - Za twoje wspaniałe
pomysły, szaleńcze - kolejny spory łyk.
Wiedział doskonale czym może się to wszytko skończyć. Śmiercią.
Jedynie śmiercią. Nie wiedział jeszcze czyją. Czy jego czy jej. Wcale nie
zdziwiłoby go, gdyby to on miał ją zabić. Jako najwierniejszy sługa Dumbledora,
przyjaciel Zakonu, zamordowałby brutalnie przyjaciółkę Pottera osłabiając ich.
Dzięki ich rozpaczy staliby się nieuważni a jego Pan mógłby ich zaatakować.
Musiałby dopisać kolejne nazwiska do Czarnej Listy, która pogrążała go w jego
czerni z każdym dniem. Tak na prawdę nie miał zielonego pojęcia, po co mu ta
dziewczyna. Może chodzi o Pottera? O
osłabienie ich? Może o Zakon? A może...Nie, to raczej nie jest możliwe. Myśl
o wyciągnięciu magii z Granger była dość dziwna, ale wiele wskazywało na to, że
mógł mieć rację. Była potężną czarownicą, i już kiedyś złapał się na tym, że
zgadzał się z Albusem i Minerwą, ale przecież nikomu tego nie powie. Myśl o
nadchodzących dniach przyprawiała go o ból głowy. Przypomniał sobie jak chciał,
aby przyjęła to wszystko ze spokojem, a teraz gdy tak się stało, on wybuchł.
Miał serdecznie dość tej sytuacji. Wypił jeszcze kilka szklaneczek Ognistej i
ułożył się na sofie.
***
Słońce delikatnie oświetlało mu twarz. Dziwna jasność obudziła go.
Uchylił delikatnie jedno oko aby nie oślepnąć, szukając zegarka. Było przed
szóstą. Jeszcze wcześnie. Nie miał
zamiaru wstać. Potter odwrócił się na bok i przymknął oczy. Myśli same
napłynęły mu do głowy. Co będzie z
Hermioną? Tego nie wiedział nikt. Durny
Ron, po cholerę startował do niego? Pomimo jego niechęci do Snap'a, coś w
środku podpowiadało mu, że on w jakiś sposób się nią zajmie. Z całej tej bandy pomyleńców Voldemort
wybrał jego. Może to i lepiej dla Hermiony? Dla nas? Mimo wszytko był
nauczycielem, pomagał im w Zakonie, jeszcze nie zamordował Hermiony a nawet się
nią zajął. Może z nim, nie była narażona na takie niebezpieczeństwo? Skoro
kłamie Voldemortowi, to może okłamywać tych kretynów. Uwierzą mu. W końcu jest
jego prawą ręką. Choć sam powiedział na zebraniu, że śmierciojady nie mogą jej
tknąć. Z jednej strony dobrze, z drugiej tragicznie. Jeśli chciał mieć ją całą
i zdrową, to była mu potrzebna do czegoś paskudnego. Z drugiej, dawało jej to
szansę na przeżycie, ucieczkę i uniknięcie tortur ze strony jego popleczników.
Myśli kłębiły mu się w głowie. Musiał przyznać sam przed sobą, że
wizja tego porwania nie była aż tak tragiczna z wyobrażeniem Snap'a. Dziwna
wizja, w której to Greyback porywa Hermioną i gryzie jak kawałek mięsa,
przyprawiła go o mdłości. Może jednak on nie był najgorszym wyjściem? Jeśli ma
przeżyć musi mu zaufać. On sam mu nie ufał.
Remus starał się go przekonać, ale nie umiał zmienić podejścia do
Mistrza Eliksirów. Zbyt długo go znał i wiedział ile zła wyrządził ten
człowiek. Obawiał się o Hermionę. Było ku temu setki powodów.
***
Ron kręcił się niespokojnie na swoim łóżku. Obudził się dość
wcześnie ale nie chciał wstawać. Cholerny
Snape, co on sobie myśli? Ma ją porwać, bo tak mu kazał Voldemort. Co za
koszmar! Pokręcił głową patrząc w sufit. Był zły, i to bardzo zły. Nie
umiał poradzić sobie z tą sytuacją. A
Dumbledore co? Zamist ją odbić, to posyła ją do Malfoyów! I z czego on jest
taki zadowolony? Że ona tam będzie? Że uda im się zabić kilku śmierciożerców?
Owszem, życie dzieci jest ważne. Ale życie Hermiony tak samo! Nie mógł
sobie wyobrazić tej sytuacji. Przerastała go. Nienawidził Snap'a. Już był tak
blisko walnięcia go. Tak niewiele brakowało, ale Harry go zatrzymał. Po chwili
zastanowienia przyznał mu rację. Nie powinien w niego mierzyć. Dumbledore
wywaliłby go ze szkoły. Czuł się dziwnie. Zależało mu na Hermionie, i już kilka
dni temu utwierdził się w przekonaniu, że nawet bardziej niż na przyjaciółce. Ale jak jej to powiedzieć? W tych
kwestiach był cykorem. Racja, oglądał się za dziewczynami, ale nigdy nie miał
odwagi się odezwać. Z Hermioną było gorzej. Znał ją od lat, przebywał z nią
prawie cały czas. Wiedział o niej wszystko. Ale był mały problem. Jej
inteligencja. Czasem czuł się za głupi dla niej. Podobała mu się, lecz strach
brał górę. Pamiętał zbyt dobrze, jak zwiał po zaproszeniu jednej z Francuzek
podczas turnieju trujmagicznego. Może kiedyś się odważy, ale jeszcze nie czas.
Musi jakoś to rozgryźć. Wrócił myślami do wczorajszego wieczoru. Harry go
denerwował. Stanął w obronie tego dupka. Co
z niego za przyjaciel, jeśli nie rusza go to co stanie się z Hermioną? W głowie usłyszał słowa Dumbledora - . Severus nie jest śmierciożercą, i dobrze o
tym obaj wiecie. Harry posłuchał Remusa. Ty posłuchaj mnie... Jak mógł go
posłuchać? Przecież Snape jest wredny, zimny, sarkastyczny. Nienawidził ich
trójki i utrudniał im życie. Wiedział, że to on zaniósł przepowiednię. Słyszał
o jego ''wyczynach'' gdy był jeszcze zapalonym poplecznikiem Voldemorta. Dobrze
pamiętał jak dogryzał im w szkole. Dodatkowe zadania, szlabany, ujemne punkty i
wiele innych nieprzyjemnych zajść. Pokręcił głową w bezradności w tej sytuacji.
Nie mał pojęcia co zrobić, ani z Hermioną ani ze Snapem. Natłok myśli sprawił,
że zasnął.
***
Zegar w korytarzu wybijał już godzinę 17:00. Wiedział, że Hermiony
nie będzie jeszcze długo. Dumbledore zapewnił, że nic jej nie jest, tak więc też
musiało być. Zajął się rozmową z bliźniakami na temat nowych przedmiotów, które
opracowali. Realizowali zadanie jakie powierzył im dyrektor. Widział na ich
twarzach rozbawienie i fascynację tym co robili. Uwielbiali żartować. W ich
sklepie zjawiało się wielu ciekawskich. Ludzie szukali choć odrobiny rozrywki w
tych niespokojnych czasach. Musiał przyznać, że rozmowa z Fredem i Georg'em
zrelaksowała go i oderwała od ciemnych przemyśleń.
Razem z nimi siedziała
zgaszona Ginny. Ona też, martwiła się o przyjaciółkę. Dyrektor powiedział im,
że jest bezpieczna. To jej wystarczyło. Wyglądało na to, że na swój sposób
toleruje Snap'a. Sam nie wiedział co zrobić. Przeszła właśnie na sofę obok z
paczką listów przewiązanych sznurkiem. To
chyba poczta do sprawdzenia. Ona też, wydawała się zajęta swoim zadaniem.
Nie była szczęśliwa, ale z pewnością cieszyła się, że może robić coś
wartościowego. Czytanie listów zeszło jej długo. Siedział w kącie patrząc jak chłopaki
grali w szachy. Widząc tylu rudzielców zastanawiał się gdzie jest ta czwarta,
tak dobrze mu znana czupryna. Nie musiał długo czekać.
Ron przyszedł powoli do nich. Potargane włosy, lekko sine oczy i
różowe policzki. Stanął w progu, szybko spoglądając na Harrego.
- Cześć stary, możesz na chwilkę? - zapytał patrząc gdzieś poza
Pottera. Ten miał wielką ochotę, żeby przywalić rudzielcowi.
- Tak. Mam a co? - rzucił chłodno. Wiedział, że czeka go ciężka
rozmowa z Ronem.
- Przejdziemy się? - zapytał nieśmiało. Kiwnął głową i wyszli
przed Norę. Było ciepłe, późne popołudnie.
- O czym chciałeś pogadać? - przyglądnął się przyjacielowi.
Wyglądało na to, że miał ciężką noc.
- Bo widzisz... ja wczoraj... no tego...eee - jąkał się.
- Pożyczyć ci słownik? - zakpił lekko się szczerząc.
- Harry przestań. Szlag mnie trafił wczoraj... Nie mogłem go
słuchać! A ty go jeszcze broniłeś. Wyrwałeś mi różdżkę! - nagle się wściekł.
Wybraniec był zły na niego.
- Jesteś kretynem Ron. To jest nauczyciel. Ja też go nie lubię,
ale nie mierzyłbym w Snap'a przy wszystkich! - klepnął się w czoło wskazując na
głupotę przyjaciela.
- Ale to ty go kiedyś walnąłeś! Nie pamiętasz? We Wrzeszczącej
Chacie! Ja też miałem prawo! Tym bardziej wiedząc co zrobi Hermionie! -
zatrzymał się.
- Tak Ron, wiem co zrobiłem. Też byłem wtedy na niego wściekły,
ale nie powinienem tego robić - odwrócił się do niego szybko - Wiem co czeka
Hermionę i nie jestem z ego zadowolony!
- Tak? To czemu nie powiesz Dumbeldorowi, żeby nie pozwolił na to!
On cię lubi. Traktuje niemal jak syna! No może wnuka z racji wieku. Ale
powinieneś mu coś powiedzieć!
- I myślisz, że by mnie posłuchał? - zakpił kręcąc głową.
- A nie? Ciągle gdzieś znikałeś. Wiem, że zabierał cię ze sobą w
różne miejsca - był trochę zazdrosny, że to Harrego traktował wyjątkowo.
- Czy ty głupi jesteś? Nie wiesz po co to robił? Narażał nas
obydwóch na niebezpieczeństwo, żeby znaleźć horkruksy! I żeby uratować także
ciebie i twoją rodzinę idioto! - wrzasnął czując jak zalewa go furia. Ron nigdy
nie był zbyt bystry, ale miał nadzieję, że choć to zrozumie. Mylił się, nie
docierało.
- Ale mi chodzi o bezpieczeństwo Hermiony! - to nie było nic
nowego.
- Myślisz, że nie interesuje mnie co się z nią stanie? Że mam
gdzieś to, że będzie w dworze Malfoyów sama, w towarzystwie śmierciożerców,
Voldemorta i Snap'a?! - jego złość narastała. Ron najwyraźniej widział tylko
swoje obawy.
- Gdyby cię to obchodziło, zrobiłbyś coś!
- Mogę powiedzieć to samo! Co ja mogę?! Tyle samo co ty! Czyli
gówno Ron! Moje słowa nie mają znaczenia. Nikt nie ma wpływu na Dumbledora! Nie
zauważyłeś tego! Nawet jego własny brat! - wiewiór wziął głęboki oddech i
wstrzymał go. W słowach Harrego usłyszał bolesną prawdę. Nikt nie miał wpływu
na tego czarodzieja. Stali w ciszy przyglądając się sobie. Potterowi wydawało
się, że rudzielca gryzie coś jeszcze.
- Ale mi na niej bardzo zależy! - zacisnął usta jakby te słowa
miały go pogrążyć. Wybraniec zamrugał kilka razy.
- Jest moją przyjaciółką, lubię ją i sam się martwię.
- Ale to nie to samo! - spuścił wzrok na buty.
- O co ci chodzi Ron? - domyślał się, ale wolał to usłyszeć.
- No bo ja... ja ją chyba kocham Harry - powiedział cicho dziwnie
się kręcąc. Potter zdziwił się słysząc to w takiej sytuacji. Domyślał się,
widział jego zachowania przy dziewczynie, ale nigdy nie odważył się nic zrobić.
Wiedział, że był tchórzliwy.
- Rozumiem - tylko tyle mógł powiedzieć.
- Przepraszam Harry. Wiem, że narażacie się dla naszego dobra, nas
wszystkich, ale wiem że Hermiona nie będzie tam bezpieczna - wyznał już
słabszym głosem.
- Dotarło. - Lekko pokiwał głową - Ale pomyśl Ron, przez chwilę.
Snape powiedział nam o porwaniu. Przyniósł informacje. Wiesz, że jest szpiegiem
i to o czym nas informuje, nie powinno
wyjść za krąg śmierciożerców. Ryzykuje mówiąc nam o tym - starał się przekonać,
jednocześnie Rona jak i siebie samego, do znienawidzonego nauczyciela.
- Ja wiem, że on to robi, ale to Dumbledore mu kazał, więc tak
robi. A nie obchodzi mnie co się z nim stanie - odparł zimno.
- Owszem kazał mu, ale mógł mu się sprzeciwić. Może nie jest tak
do końca okrutny? Nie wiem o co chodzi z tą jego podwójną rolą, ale powinniśmy
mu być choć odrobinę wdzięczni. Zastanawiałeś się kiedyś co by się stało z
nami? Z twoim tatą? Hermioną gdy Remus ją zaatakował? Ze mną podczas turnieju?
Mógł nam nie pomagać, ale zrobił to wiele razy - tak sądzę. Nie powiem, że
jestem wdzięczny, ale doceniam to na swój sposób. - Trochę dziwiły go jego
własne słowa. Nigdy nad tym się tak nie zastanawiał. Ba, nawet nigdy nie myślał
o byciu wdzięcznym Snap'owi.
- Ty go bronisz? - warknął.
- Nie Ron, pomyśl. Proszę cię, chodź raz. Słyszałeś go na
zebraniu. Hermiona wie o wszystkim. Zakon też wie. Mówił, że ma to zaplanowane
- tłumaczył spokojnie.
- Więc może on odwiedzie Dumbledora od tego chorego pomysłu!
- Czy ty jesteś głuchy? Słuchasz mnie w ogóle? - przez chwilę
łudził się, że tak.
- Jest śmieciożercą, owszem, ale nie sądzisz, że jeśli nie
zabrałby Hermiony Voldemort zabiłby go? - sam się sobie dziwił z każdym słowem.
- Co mnie to obchodzi - mruknął obojętny.
- Wiesz, przez chwilę myślałem, że mnie zrozumiesz - zrezygnowany
opuścił ręce.
- Jest śmierciożercą, bo jest śmieciem. Jebanym sługusem, którego
nie obchodzi niczyj los! - znów się wściekał.
- A co ja powiedziałem? Sam przed chwilą przyznałeś mi rację. Co z
tobą?!
Pokręcił głową. Miał dość. Sądził, że ta rozmowa dokądś ich
zawiedzie. Pudło.
- Mam być mu wdzięczny za to, że będzie ją tam trzymał i Bóg wie
co robił? - prychnął z pogardą.
- Wiesz co, powiem Ci co ja o tym sądzę, a ty myśl co chcesz.
Nienawidzę Snap'a, ale jego działania pomagają Zakonowi. Nie powiem, że jest
dobrym człowiekiem, bo jest skurwysynem jakich mało. Nigdy chyba nie zmienię
zdania. Wisz doskonale, że mam do tego wiele powodów. Staram się go jedynie
tolerować. Być obojętnym. Ale coś do mnie dzisiaj dotarło. Hermiona jest
skazana na niego, tak, ale wolę aby był to on, niż Malfoy, Geryback, McNair,
Rookwood lub którykolwiek inny śmierciożerca. Jest nauczycielem, jest w Zakonie,
nie skrzywdził jej nigdy więc i chyba teraz tego nie zrobi. Jest najmniejszym
złem z tego wszystkiego. Nie uda się odwołać tego porwania, ale jest szansa, że
na prośbę Dumbledora on pomoże Hermionie uciec. Jeśli potrafi kłamać temu
pojebowi to ukrycie jej ucieczki i pomoc jej, nie będzie problemem - starał się
przekonać Rona. Męczyła go ta sytuacja. Nie dało się z nim wytrzymać odkąd Snape
pojawiał się w Norze, tym bardziej teraz. Miał dość tych dziwnych relacji
pomiędzy Nietoperzem a nimi. Rudzielec chyba puścił komórki w obroty. Zamyślił
się, jakby trawiąc słowa Pottera. Sam nie potrafił wyobrazić sobie jakby
Hermiona mogła stamtąd uciec, ale jednak obecność Snap'a stwarzała ewentualną
możliwość.
- Musisz to przemyśleć Ron. Tak dalej nie damy rady. Kiedyś w ruch
pójdą różdżki i będą z tego jedynie problemy - dodał spokojnie.
- Nie wiem Harry. Nie umiem zmienić zdania - bąknął.
- Ja też nie zmieniam. Przez niego moi rodzice i Syriusz nie żyją.
Przez niego mieliśmy masę kłopotów. Jest wredny i utrudnia nam życie. Ron, ja
nie widzę innego światła w tej sytuacji. Z trudem to przyznaję, ale możemy
liczyć tylko na niego. Martwię się, bo nie ufam mu w żaden sposób, ale chyba Remus ma rację. Powinniśmy
go chociaż tolerować. Czuję, że z jego
strony Hermionie nic nie grozi. Bardziej bałbym się, gdyby jej życie zależało
od któregoś innego ze śmierciojadów. Rudy przyglądał mu się uważnie. Słowa
kumpla wypalały mu się w głowie. Starał się przypomnieć sytuacje w których
wydawałoby się Snape im pomaga. Niewiele tego było jak na jego rozum, ale tam w
głowie coś mu się przejawiało.
Ciemnowłosy chłopak usiadł na pieńku i rozkoszował się piękną
pogodą. Starał się uciszyć siebie i swoje myśli. Widział jak Ron trawi każde
zdanie. Rzadko kiedy myślał, ale teraz chyba nadeszła ta chwila. Pamiętał sytuacje kiedy miał przebłyski
rozumu. Jak się postarał to nie był wcale taki głupi. Siedzieli tak w milczeniu
niemal pół godziny. Kiedy już chciał odejść zrezygnowany Ron się odezwał a jego
głos był spokojny i wyczuwał poczucie winy.
- Harry, przemyślałam to. Chyba masz rację. Snape miał wiele
okazji, żeby nas pozabijać ale jeszcze żyjemy. Może Hermiona będzie miej
narażona kiedy on tam będzie? Może jej pomoże? Powiedział na zebraniu, że z
jego strony nic jej nie grozi. Chyba powinienem mu choć teraz trochę zaufać?
Nie będzie mi łatwo z myślą, że ona tam jest z nim i całą tą bandą wariatów.
Ale nie możemy nic zrobić. Chyba... - westchnął czując się dziwnie. Nigdy nie
powiedziałby, że zaufa Snapowi. Nigdy, ale teraz chodziło o Hermionę. Jakie
miał inne wyjście?
- Zrozumiałeś... - uśmiechnął się blado do przyjaciela - Wiesz
czasem są sytuacje, kiedy człowiek chwyta się brzytwy, i jest to jedyna
możliwość ratunku. - Chłopak przyjrzał się Rudzielcowi. Ten pokiwał nieznacznie
głową, chyba zrozumiał, przynajmniej na nadchodzące kilka dni. Później się
okaże, czy jego słowa nie były puste.
Słów mi brakuje <3 z każdym następnym rozdziałem towarzyszy mi cooraz większe napięcie. Kocham Cię za to :D
OdpowiedzUsuń