niedziela, 11 października 2015

Rozdział 9 '' Są sytuacje, kiedy człowiek chwyta się brzytwy...'' cz. 2



Zimno wnikało w nią, kłując jak szpilki. Głowa jej ciążyła i dziwnie szumiała. Dostrzegła na stoliku przy łóżku odpowiednie eliksiry. Przygotował jej solidną dawkę. Czuła się słaba, jednak nie na tyle, aby nie usiąść. Podniosła się powoli, ręce lekko drżały pod jej ciężarem. Z cichym westchnięciem usiadła. Odczekała chwilę mając przymknięte oczy. Gdy karuzela, która zamroczyła jej myśli ustała, powoli dostrzegała szczegóły komnaty. Po swojej prawej stronie miała mały stolik, z którego przed chwilą zabrała odpowiednie fiolki, dalej przy ścianie, komoda z przeszkloną górą za którą stały książki - Zapewne te najcenniejsze... - oraz małe, dziwne przedmioty, podobne do tych, które wypełniały jedną z wież gabinetu Dumbledora. Duży kominek w którym było ciemno. Ogień nie płonął. Przed nim dwa wysokie skórzane fotele, ustawione lekko ku sobie na czymś, co dałoby się nazwać dywanem oraz futro na podłodze. Pomiędzy nimi mały okrągły, drewniany stolik. Dalej, przy drzwiach prowadzących do małego saloniku stała ogromna szafa pięknie rzeźbiona - Oczywiście...węże... - pomyślała kręcą głową. Przejaw bycia typowym ślizgonem. Ciemne, dębowe drzwi okute metalowym wzorem. Po drugiej stronie wejścia cała ściana zastawiona półkami, a na niej dziesiątki książek i ksiąg. Duże biurko i sekretarzyk. Sterta papierów i pergaminów. Kolejna komoda i barek - Ognista...ehhh... - skrzywiła się. Z pewnością musiał ją mieć, oraz zapewne sporo innych trunków. Ogólne wrażenie nie było złe. Było dość czysto i elegancko, wszystko ze sobą współgrało. Ciemno brązowe meble z czarnymi dodatkami i metalowymi zdobieniami. Szarość kamienia i półmrok nadawały temu pomieszczeniu specyficzny klimat. Taki, który idealnie pasował do Mistrza Eliksirów. Dopiero po chwili dotarło do niej, że jest w jego łóżku. Rozglądnęła się po nim, czując się nieswojo. Ogromne łoże mogło pomieścić przynajmniej trzy osoby. Dość twarde lecz wygodne. Czarna jedwabna pościel, miękka i chłodna. Wysokie oparcie, zapewne zdobione płaskorzeźbą. Wyczuwała pod plecami różne żłobienia. W rogach łóżka wysokie kolumny zdobione podobnie jak szafa, przykryte czarno- zielonym baldachimem. Serce biło jej szybciej niż powinno, tłumaczyła to sobie swoim stanem. Hermiona wzięła spokojny oddech, powoli wdychając jak gdyby znany jej zapach - Ale skąd...? - Nie mogła sobie przypomnieć. Zamknęła oczy i starała się je przyporządkować do znanych jej nut. Fougere, cedr, piżmo i ten typowy zapach, który wyczuwała od wielu mężczyzn, lecz ten jakby zupełnie inny, charakterystyczny dla niego. Wiele razy mogła go poczuć. Zdarzyło jej się wpaść na profesora na korytarzu, czy kiedy przechodził obok niej na zajęciach. Lecz nie zapamiętała go wtedy jakoś specjalnie. A teraz wydawał się znajomy. Czuła jak jej policzki różowią się. Cieszyła się, że była sama. Już sobie wyobrażała jak jej docina na ten temat. Potrząsnęła lekko głową, dziwiąc się, jak mogła pomyśleć, że ten zapach  jest przyjemny. Odsunęła szybko od siebie te myśli.
Po chwili siedzenia i wpatrywania się w martwy punkt uznała, że musi znaleźć toaletę. Odrzuciła kołdrę na bok i zwiesiła nogi z łóżka. Przyglądając się im doszła do wniosku, iż będą w stanie zaprowadzić ją do łazienki. Powoli, trzymając się łóżka a później komika i szafy dotarła do drzwi. Dziękowała mu w myślach, za pozostawienie zapalonej lampy. Odetchnęła i uchyliła drzwi. Tak jak sądziła, za nimi znajdował się mały, dość elegancki salonik. Kominek a przed nim skórzana sofa, masa książek, drewniany stół i cztery rzeźbione krzesła. Komody podobne do tej z sypialni, duży barek a nad nim szerokie lustro. Sporo dziwnych przedmiotów.  Poczłapała przed siebie, jako że pokój kończył się drzwiami. Pchnęła je, z cichym skrzypieniem, powoli otworzyły się do środka pomieszczenia. Gabinet. Cóż, łazienki brak. Zrezygnowana poczłapała znów do sypialni. Stanęła w progu i poczuła dziwne ukłucie gdzieś w sobie. Była tutaj sama. W jego kwaterach. Gdzie był? Przelotnie dostrzegła na zegarze w gabinecie godzinę 24:00. Nieokreślone odczucie ciągle jej towarzyszyło. Omiotła wzrokiem całe wnętrze. Komnata wbrew pozorom była przyjemna. Mroczna, chłodna i tajemnicza. Przyglądała się szerokiemu łożu z kłębkiem dziwnych myśli. Uderzyła ręką w czoło, przecież łazienka musiała być połączona z sypialnią. Racja. Gdy siedziała na łóżku nie dostrzegła drzwi. Kolumna po jej lewej zasłaniała jej widok na wąskie drzwi, teraz doskonale widoczne z wejścia. Ruszyła znów opierając się o łóżko. Cholera, jak to męczy... Weszła do łazienki czując jak słabnie. Skorzystała z niej i chciała wrócić do łóżka z powrotem, ale nogi się pod nią ugięły i nagle poczuła zimną posadzkę. Pięknie... Oparła się o ścianę i modliła o odzyskanie sił. Gdyby nie była tak słaba, podziwiałaby to pomieszczenie.

Otwarte drzwi? Nie przypominał sobie, aby zostawił je otwarte. Coś było nie tak. Szybkim krokiem dotarł do komnaty. Nie było jej. Łóżko puste, dotknął je, jeszcze było letnie. Co się...? - ­pochylając się dostrzegł migoczącą stróżkę światła spod drzwi. Wyciągnął różdżkę przed siebie. Jednym szarpnięciem otworzył je. Przystanął w pół kroku widząc siedzącą, niemal nieprzytomną Granger. Cholera...Wykrzywił usta i nachylił się nad nią.
- Granger do jasnej cholery co ty tu robisz? - warknął a ona ocknęła się.
- Potrzebowałam łazienki - wychrypiała powoli. Twarz Snap'a wykrzywił grymas niezadowolenia.
- Daj mi rękę - powoli ją do niego wyciągnęła a on złapał ją i delikatnie  za bok, całą swoją siłą podniósł tak, aby stanęła na nogach  - Idziemy - warknął. Dobrze, że łóżko było blisko. Trzymał ją gdy stawiała niepewne kroki. Posadził na skraju, tak aby mogła się oprzeć o kolumnę.
- Ty durna dziewczyno! Czy  wiesz co zrobiłaś? Nie wolno ci się stąd ruszać! - krzyknął a Hermiona poczuła, że w pełni oprzytomniała. Odwrócił się  z szelestem szat i wyszedł z pokoju. Po kilku chwilach wrócił - Wracaj na swoje miejsce - poczuła się jak psiak, którego się szkoli i mówi co ma robić. Mimo to, położyła się lekko opierając o poduszki. Podszedł do niej i postawił na stoliku kilka fiolek. - Masz je wypić. Teraz - nakazał surowym tonem. Posłusznie wypiła wszytko. Ciepło ogarnęło nagle jej ciało, a słabość i drżenie gdzieś zniknęły. Przyjrzała mu się uważnie, nic się w nim nie zmieniło.
- Gdzie pan był profesorze? - zapytała zastanawiając się czemu została sama.
- Odbyło się spotkanie zakonu. Musiałem przekazać Albusowi informacje - odpowiedział spokojnie. Zdziwiła się słysząc jego ton. Co prawda był obojętny, ale jakiś inny niż zazwyczaj.
- Co mnie ominęło? - była ciekawa co się stało.
- Wczoraj zostałem wezwany. Czarny Pan rozkazał mi porwać cię podczas ataku na pociąg - spojrzenie jakie na nią skierował było zamącone lekkim poczuciem winy. Po kilku mrugnięciach, obojętna maska zasłaniała jego emocje. Nie miał pojęcia jak jej to powiedzieć. Nie lubił owijać w bawełnę więc palnął prosto z mostu. Zamknęła oczy biorąc głęboki oddech.
- Wiedziałam, że tak będzie - powiedziała cicho. Szybko odwrócił głowę w jej stronę a czarne włosy zafalowały. Nie wiedząc co powiedzieć podszedł do niej.
- I przyjmujesz tą informację z takim spokojem? - wyczuła zdziwienie w jego głosie.
- Tak. Wiem kim jestem. Wiem, że ON chce się pozbyć takich jak ja. Będę walczyć w pociągu, żeby nie mogli skrzywdzić innych dzieci - wciąż patrzyła na niego.
- Jesteś głupia dając się zabić, z nadzieją że to cokolwiek zmieni - czarne oczy nie przestawały się jej przyglądać.
- Nie zginę - powiedziała pewnie.
- Skąd ta pewność - był ciekaw.
- Ponieważ to pan ma mnie porwać a nie ktoś inny - wciąż była spokojna. To właśnie ten spokój doprowadził go do furii. Owszem, chciał aby przyjęła to z jako takim spokojem, aby mogli ustalić jak będą postępować, ale dać się zabić to za wiele.
- Granger czy do ciebie nie dociera? Będziesz musiała ze mną walczyć. Zabiorę cię do dworu Malfoyów a tam przetrzymywana będziesz w lochu! Nie mam pojęcia co knuje ale wiem, że z pewnością nie będzie to przyjemne! Będziesz poddawana torturom i to nie z jednej ręki - wycedził słowa przez zęby starając się nie wybuchnąć. Wyprostował się i odwrócił  szybko, tak aby nie mogła zobaczyć jego twarzy. Podszedł do komina rozpalając w nim ogień. Widziała jak się spiął. Oparł się o gzyms jedną ręką . Nie miał na sobie swoich nietoperzych szat. Ciemna postać była dobrze widoczna na tle ciepłego światła. Uśmiechnęła się lekko na ten widok. Przetarł dłonią twarz.
- Zdaję sobie sprawę z powagi tej sytuacji. Boję się, nie da się ukryć, jednak w tym szaleństwie coś jest - słuchał jej spokojnego głosu nie odwracając się - To panu rozkazał mnie zabrać, nie innemu słudze. Ufa panu i wie, że wykona pan zadanie bez przeszkód - nawet nie drgnął. Zamrugała kilka razy, zawiedziona jego zachowaniem.
- Nie powinnaś być z tego zadowolona - po chwili milczenia odezwał się cicho. Spojrzała na niego z lekkim strachem.
- Co to znaczy? - poczuła się niepewnie.
- To Granger, że jestem śmierciożercą i nie przestaję nim być. Nie jestem dobrym człowiekiem i nie powinnaś być taka pewna mojej postawy wobec Zakonu. Jestem niebezpieczny. Zabijałem i torturowałem z przyjemnością, dawało mi to dziką satysfakcję - odwrócił się do niej powoli i na jego twarzy dostrzegła nutę szaleństwa. Niemal niewidocznie pokręciła głową.
- Nie jest pan taki. Wiem to. Pomaga nam pan. Jest pan szpiegiem dla dobra nas wszystkich - wyszeptała a on powoli, kroczek po kroczku zbliżał się do niej.
- Skąd możesz to wiedzieć. Nie wiesz kim tak naprawdę jestem - pewna odpowiedź nieco ją przestraszyła.
- Ufam panu - jej cichy i spokojny głos pełen bolesnej pewności. Zatrzymał się w pół kroku. Czekoladowe oczy wbijały się w niego z nadzieją. Zapanowała cisza zakłócana jedynie trzaskaniem ognia w kominku. Czekała, spokojnie patrząc na niego jak ofiara na drapieżnika, w obawie czy skoczy na nią.
- Nie powinnaś mi ufać - ciche słowa dotarły po chwili do Hermiony.
- Kiedyś bałam się pana, ale teraz ten strach minął. Zrozumiałam wiele rzeczy. Tak, ufam panu i wiem, że nie pozwoli im pan mnie skrzywdzić - prawie szeptała czując jak łzy cisną się jej do oczu. Tak naprawdę nie wiedział co powiedzieć. Nigdy nie usłyszał takich słów. Tym bardziej nie spodziewałby się usłyszeć je od niej, choć przez chwilę sądził, że w zasadzie tylko ona mogła mu to powiedzieć. Była nieufna, to wiedział, ale wyznanie że to jemu ufa sprawiło, że zaniemówił. Nie chciał by cierpiała.
- Wiesz, że nie będę mógł ci pomóc - bardziej stwierdził niż zapytał opierając się o kolumnę łóżka. Zaplótł ręce na piersi i badał jej zachowanie.
- Tak. Zdaję sobie sprawę  z pańskiej roli podwójnego szpiega. Gdyby nie pan, nie moglibyśmy opracować planu odparcia ataku. Nie liczę na pana pomoc. Wydarzy się to co ma się wydarzyć. - Mówiła pewnie i to ta pewność sprawiła, że chciał chwycić ją za ramiona i porządnie potrząsnąć. Musiała przecież oprzytomnieć. - Nie mogę pana prosić o pomoc. To naruszyłoby pańską pozycję, a wiem jak jest ważna. - Przyjął jej słowa ze spokojem ale i zdziwieniem. Nie sądził, że ktoś może to dostrzegać. Jego trud i poświęcenie dla ''większego dobra''. Albus nie powiedział mu nawet zwykłego dziękuję. Ta rozmowa była dziwna. Tak wiele chciałby powiedzieć, ale nie mógł. Ona też wydawała się blokować swoje słowa.
- Jesteś głupia Granger, ale... - widziała, że chce powiedzieć coś osobistego więc słuchała go uważnie. Przymknął oczy i wyszeptał - dziękuję, że to dostrzegasz. Jego maska nie była tak idealna jakby tego chciał. Dostrzegła ulgę, ból i strach. Patrzyła na nią jeszcze chwilę, ale w mgnieniu oka odwrócił się i trzaskając drzwiami wyszedł. To oznaczało koniec rozmowy.

Chciała mu jeszcze coś powiedzieć ale trzaśnięcie drzwiami przestraszyło ją. Wiedziała, że chciał być sam. Przemyśleć wszystko. Zadziwiało ją to jak bardzo nad sobą panował, ale teraz udało jej sie wyłapać kilka ulotnych chwil, kiedy jego twarz zdradzała co czuł. Wiedziała jak ważna jest jego rola. Przynosił wiadomości ze spotkań z Voldemortem, dzięki którym mogli starać się uniknąć najgorszego. Był narażony na niebezpieczeństwo. Nie był dzieckiem, ani bezbronnym mugolem, tylko potężnym czarodziejem. Wiedziała, że da sobie radę. Chodziło o to, że Dumbledore skazywał go na cruciatusty i inne paskudne klątwy, którymi mógł być poczęstowany na spotkaniach, po każdej nieudanej misji śmierciożerców. Voldemort wiedział, że Snape służy Dumbledorowi i przekazuje mu wybrane informacje, ale mimo wszystko. Wydawało się, że nikogo nie obchodzi jego los. Pójdzie i przyniesie informacje, nie ważne jak, ale przyniesie. Nie ważne jak wróci i czy przeżyje, liczyło się to, że robił to o co dyrektor go poprosił. Hermiona już kiedyś zmieniła pogląd na temat tego staruszka. Poświęcał wiele bez większego zastanowienia. Odniosła wrażenie, że życie Snap'a niewiele jest dla niego warte. Zbyt dużo wymagał od tego czarodzieja i to jej się nie podobało. Ale co mogła zrobić?

***

Wyszedł do salonu. Podszedł szybkim krokiem do barku i wyjął butelkę bursztynowego płynu. Złość w nim narastała. Oparł się o stół i patrzył w swoje odbicie w lustrze.
I co z twoją niezawodną maską? Szlag ją trafił! - warknął sam do siebie. Wiedział, że pozwolił swoim emocjom wykradać się spod niej. Nikt nie widywał jego uczuć poza Albusem i Minerwą. Kiedyś zdarzyło się kilku osobom, ale teraz obiecał sobie, że nikt ich nie zobaczy. Już kolejny raz uchylił przed nią siebie. Nie pozwoli na to ponownie.
Łyk Ognistej przepalił dziwne uczucie, które rodziło się w nim. Wiedział czym ono było. Strachem. Strachem przed tym co miał zrobić. Mieć koleją śmierć na sumieniu, i to tej nieznośniej Gryfonki. Albus nie wie na co się zgadza, pozwalając mu porwać Granger.
Przecież pomożesz jej Severusie. Cokolwiek się stanie ma być bezpieczna.
Słowa dyrektora brzęczały mu w głowie. Wypił koleją szklankę, starając się zagłuszyć ten uporczywy dźwięk.
 Ależ oczywiście, będzie bezpieczna. Wśród śmierciożerców, wilkołaków i wampirów, samego Czarnego Pana i mnie. Oczywiście Albusie ... - pomyślał szyderczo - Za twoje wspaniałe pomysły, szaleńcze - kolejny spory łyk.
Wiedział doskonale czym może się to wszytko skończyć. Śmiercią. Jedynie śmiercią. Nie wiedział jeszcze czyją. Czy jego czy jej. Wcale nie zdziwiłoby go, gdyby to on miał ją zabić. Jako najwierniejszy sługa Dumbledora, przyjaciel Zakonu, zamordowałby brutalnie przyjaciółkę Pottera osłabiając ich. Dzięki ich rozpaczy staliby się nieuważni a jego Pan mógłby ich zaatakować. Musiałby dopisać kolejne nazwiska do Czarnej Listy, która pogrążała go w jego czerni z każdym dniem. Tak na prawdę nie miał zielonego pojęcia, po co mu ta dziewczyna. Może chodzi o Pottera? O osłabienie ich? Może o Zakon? A może...Nie, to raczej nie jest możliwe. Myśl o wyciągnięciu magii z Granger była dość dziwna, ale wiele wskazywało na to, że mógł mieć rację. Była potężną czarownicą, i już kiedyś złapał się na tym, że zgadzał się z Albusem i Minerwą, ale przecież nikomu tego nie powie. Myśl o nadchodzących dniach przyprawiała go o ból głowy. Przypomniał sobie jak chciał, aby przyjęła to wszystko ze spokojem, a teraz gdy tak się stało, on wybuchł. Miał serdecznie dość tej sytuacji. Wypił jeszcze kilka szklaneczek Ognistej i ułożył się na sofie.

***

Słońce delikatnie oświetlało mu twarz. Dziwna jasność obudziła go. Uchylił delikatnie jedno oko aby nie oślepnąć, szukając zegarka. Było przed szóstą. Jeszcze wcześnie. Nie miał zamiaru wstać. Potter odwrócił się na bok i przymknął oczy. Myśli same napłynęły mu do głowy. Co będzie z Hermioną? Tego nie wiedział nikt. Durny Ron, po cholerę startował do niego? Pomimo jego niechęci do Snap'a, coś w środku podpowiadało mu, że on w jakiś sposób się nią zajmie. Z całej tej bandy pomyleńców Voldemort wybrał jego. Może to i lepiej dla Hermiony? Dla nas? Mimo wszytko był nauczycielem, pomagał im w Zakonie, jeszcze nie zamordował Hermiony a nawet się nią zajął. Może z nim, nie była narażona na takie niebezpieczeństwo? Skoro kłamie Voldemortowi, to może okłamywać tych kretynów. Uwierzą mu. W końcu jest jego prawą ręką. Choć sam powiedział na zebraniu, że śmierciojady nie mogą jej tknąć. Z jednej strony dobrze, z drugiej tragicznie. Jeśli chciał mieć ją całą i zdrową, to była mu potrzebna do czegoś paskudnego. Z drugiej, dawało jej to szansę na przeżycie, ucieczkę i uniknięcie tortur ze strony jego popleczników.
Myśli kłębiły mu się w głowie. Musiał przyznać sam przed sobą, że wizja tego porwania nie była aż tak tragiczna z wyobrażeniem Snap'a. Dziwna wizja, w której to Greyback porywa Hermioną i gryzie jak kawałek mięsa, przyprawiła go o mdłości. Może jednak on nie był najgorszym wyjściem? Jeśli ma przeżyć musi mu zaufać. On sam mu nie ufał.  Remus starał się go przekonać, ale nie umiał zmienić podejścia do Mistrza Eliksirów. Zbyt długo go znał i wiedział ile zła wyrządził ten człowiek. Obawiał się o Hermionę. Było ku temu setki powodów.

***

Ron kręcił się niespokojnie na swoim łóżku. Obudził się dość wcześnie ale nie chciał wstawać. Cholerny Snape, co on sobie myśli? Ma ją porwać, bo tak mu kazał Voldemort. Co za koszmar! Pokręcił głową patrząc w sufit. Był zły, i to bardzo zły. Nie umiał poradzić sobie z tą sytuacją. A Dumbledore co? Zamist ją odbić, to posyła ją do Malfoyów! I z czego on jest taki zadowolony? Że ona tam będzie? Że uda im się zabić kilku śmierciożerców? Owszem, życie dzieci jest ważne. Ale życie Hermiony tak samo! Nie mógł sobie wyobrazić tej sytuacji. Przerastała go. Nienawidził Snap'a. Już był tak blisko walnięcia go. Tak niewiele brakowało, ale Harry go zatrzymał. Po chwili zastanowienia przyznał mu rację. Nie powinien w niego mierzyć. Dumbledore wywaliłby go ze szkoły. Czuł się dziwnie. Zależało mu na Hermionie, i już kilka dni temu utwierdził się w przekonaniu, że nawet bardziej niż na przyjaciółce. Ale jak jej to powiedzieć? W tych kwestiach był cykorem. Racja, oglądał się za dziewczynami, ale nigdy nie miał odwagi się odezwać. Z Hermioną było gorzej. Znał ją od lat, przebywał z nią prawie cały czas. Wiedział o niej wszystko. Ale był mały problem. Jej inteligencja. Czasem czuł się za głupi dla niej. Podobała mu się, lecz strach brał górę. Pamiętał zbyt dobrze, jak zwiał po zaproszeniu jednej z Francuzek podczas turnieju trujmagicznego. Może kiedyś się odważy, ale jeszcze nie czas. Musi jakoś to rozgryźć. Wrócił myślami do wczorajszego wieczoru. Harry go denerwował. Stanął w obronie tego dupka. Co z niego za przyjaciel, jeśli nie rusza go to co stanie się z Hermioną?  W głowie usłyszał słowa Dumbledora - . Severus nie jest śmierciożercą, i dobrze o tym obaj wiecie. Harry posłuchał Remusa. Ty posłuchaj mnie... Jak mógł go posłuchać? Przecież Snape jest wredny, zimny, sarkastyczny. Nienawidził ich trójki i utrudniał im życie. Wiedział, że to on zaniósł przepowiednię. Słyszał o jego ''wyczynach'' gdy był jeszcze zapalonym poplecznikiem Voldemorta. Dobrze pamiętał jak dogryzał im w szkole. Dodatkowe zadania, szlabany, ujemne punkty i wiele innych nieprzyjemnych zajść. Pokręcił głową w bezradności w tej sytuacji. Nie mał pojęcia co zrobić, ani z Hermioną ani ze Snapem. Natłok myśli sprawił, że zasnął.

***

Zegar w korytarzu wybijał już godzinę 17:00. Wiedział, że Hermiony nie będzie jeszcze długo. Dumbledore zapewnił, że nic jej nie jest, tak więc też musiało być. Zajął się rozmową z bliźniakami na temat nowych przedmiotów, które opracowali. Realizowali zadanie jakie powierzył im dyrektor. Widział na ich twarzach rozbawienie i fascynację tym co robili. Uwielbiali żartować. W ich sklepie zjawiało się wielu ciekawskich. Ludzie szukali choć odrobiny rozrywki w tych niespokojnych czasach. Musiał przyznać, że rozmowa z Fredem i Georg'em zrelaksowała go i oderwała od ciemnych przemyśleń.
 Razem z nimi siedziała zgaszona Ginny. Ona też, martwiła się o przyjaciółkę. Dyrektor powiedział im, że jest bezpieczna. To jej wystarczyło. Wyglądało na to, że na swój sposób toleruje Snap'a. Sam nie wiedział co zrobić. Przeszła właśnie na sofę obok z paczką listów przewiązanych sznurkiem. To chyba poczta do sprawdzenia. Ona też, wydawała się zajęta swoim zadaniem. Nie była szczęśliwa, ale z pewnością cieszyła się, że może robić coś wartościowego. Czytanie listów zeszło jej długo. Siedział w kącie patrząc jak chłopaki grali w szachy. Widząc tylu rudzielców zastanawiał się gdzie jest ta czwarta, tak dobrze mu znana czupryna. Nie musiał długo czekać.

Ron przyszedł powoli do nich. Potargane włosy, lekko sine oczy i różowe policzki. Stanął w progu, szybko spoglądając na Harrego.
- Cześć stary, możesz na chwilkę? - zapytał patrząc gdzieś poza Pottera. Ten miał wielką ochotę, żeby przywalić rudzielcowi.
- Tak. Mam a co? - rzucił chłodno. Wiedział, że czeka go ciężka rozmowa z Ronem.
- Przejdziemy się? - zapytał nieśmiało. Kiwnął głową i wyszli przed Norę. Było ciepłe, późne popołudnie.
- O czym chciałeś pogadać? - przyglądnął się przyjacielowi. Wyglądało na to, że miał ciężką noc.
- Bo widzisz... ja wczoraj... no tego...eee - jąkał się.
- Pożyczyć ci słownik? - zakpił lekko się szczerząc.
- Harry przestań. Szlag mnie trafił wczoraj... Nie mogłem go słuchać! A ty go jeszcze broniłeś. Wyrwałeś mi różdżkę! - nagle się wściekł. Wybraniec był zły na niego.
- Jesteś kretynem Ron. To jest nauczyciel. Ja też go nie lubię, ale nie mierzyłbym w Snap'a przy wszystkich! - klepnął się w czoło wskazując na głupotę przyjaciela.
- Ale to ty go kiedyś walnąłeś! Nie pamiętasz? We Wrzeszczącej Chacie! Ja też miałem prawo! Tym bardziej wiedząc co zrobi Hermionie! - zatrzymał się.
- Tak Ron, wiem co zrobiłem. Też byłem wtedy na niego wściekły, ale nie powinienem tego robić - odwrócił się do niego szybko - Wiem co czeka Hermionę i nie jestem z ego zadowolony!
- Tak? To czemu nie powiesz Dumbeldorowi, żeby nie pozwolił na to! On cię lubi. Traktuje niemal jak syna! No może wnuka z racji wieku. Ale powinieneś mu coś powiedzieć!
- I myślisz, że by mnie posłuchał? - zakpił kręcąc głową.
- A nie? Ciągle gdzieś znikałeś. Wiem, że zabierał cię ze sobą w różne miejsca - był trochę zazdrosny, że to Harrego traktował wyjątkowo.
- Czy ty głupi jesteś? Nie wiesz po co to robił? Narażał nas obydwóch na niebezpieczeństwo, żeby znaleźć horkruksy! I żeby uratować także ciebie i twoją rodzinę idioto! - wrzasnął czując jak zalewa go furia. Ron nigdy nie był zbyt bystry, ale miał nadzieję, że choć to zrozumie. Mylił się, nie docierało.
- Ale mi chodzi o bezpieczeństwo Hermiony! - to nie było nic nowego.
- Myślisz, że nie interesuje mnie co się z nią stanie? Że mam gdzieś to, że będzie w dworze Malfoyów sama, w towarzystwie śmierciożerców, Voldemorta i Snap'a?! - jego złość narastała. Ron najwyraźniej widział tylko swoje obawy.
- Gdyby cię to obchodziło, zrobiłbyś coś!
- Mogę powiedzieć to samo! Co ja mogę?! Tyle samo co ty! Czyli gówno Ron! Moje słowa nie mają znaczenia. Nikt nie ma wpływu na Dumbledora! Nie zauważyłeś tego! Nawet jego własny brat! - wiewiór wziął głęboki oddech i wstrzymał go. W słowach Harrego usłyszał bolesną prawdę. Nikt nie miał wpływu na tego czarodzieja. Stali w ciszy przyglądając się sobie. Potterowi wydawało się, że rudzielca gryzie coś jeszcze.
- Ale mi na niej bardzo zależy! - zacisnął usta jakby te słowa miały go pogrążyć. Wybraniec zamrugał kilka razy.
- Jest moją przyjaciółką, lubię ją i sam się martwię.
- Ale to nie to samo! - spuścił wzrok na buty.
- O co ci chodzi Ron? - domyślał się, ale wolał to usłyszeć.
- No bo ja... ja ją chyba kocham Harry - powiedział cicho dziwnie się kręcąc. Potter zdziwił się słysząc to w takiej sytuacji. Domyślał się, widział jego zachowania przy dziewczynie, ale nigdy nie odważył się nic zrobić. Wiedział, że był tchórzliwy.
- Rozumiem - tylko tyle mógł powiedzieć.
- Przepraszam Harry. Wiem, że narażacie się dla naszego dobra, nas wszystkich, ale wiem że Hermiona nie będzie tam bezpieczna - wyznał już słabszym głosem.
- Dotarło. - Lekko pokiwał głową - Ale pomyśl Ron, przez chwilę. Snape powiedział nam o porwaniu. Przyniósł informacje. Wiesz, że jest szpiegiem i to o czym  nas informuje, nie powinno wyjść za krąg śmierciożerców. Ryzykuje mówiąc nam o tym - starał się przekonać, jednocześnie Rona jak i siebie samego, do znienawidzonego nauczyciela.
- Ja wiem, że on to robi, ale to Dumbledore mu kazał, więc tak robi. A nie obchodzi mnie co się z nim stanie - odparł zimno.
- Owszem kazał mu, ale mógł mu się sprzeciwić. Może nie jest tak do końca okrutny? Nie wiem o co chodzi z tą jego podwójną rolą, ale powinniśmy mu być choć odrobinę wdzięczni. Zastanawiałeś się kiedyś co by się stało z nami? Z twoim tatą? Hermioną gdy Remus ją zaatakował? Ze mną podczas turnieju? Mógł nam nie pomagać, ale zrobił to wiele razy - tak sądzę. Nie powiem, że jestem wdzięczny, ale doceniam to na swój sposób. - Trochę dziwiły go jego własne słowa. Nigdy nad tym się tak nie zastanawiał. Ba, nawet nigdy nie myślał o byciu wdzięcznym Snap'owi.
- Ty go bronisz? - warknął.
- Nie Ron, pomyśl. Proszę cię, chodź raz. Słyszałeś go na zebraniu. Hermiona wie o wszystkim. Zakon też wie. Mówił, że ma to zaplanowane - tłumaczył spokojnie.
- Więc może on odwiedzie Dumbledora od tego chorego pomysłu!
- Czy ty jesteś głuchy? Słuchasz mnie w ogóle? - przez chwilę łudził się, że tak.
- Jest śmieciożercą, owszem, ale nie sądzisz, że jeśli nie zabrałby Hermiony Voldemort zabiłby go? - sam się sobie dziwił z każdym słowem.
- Co mnie to obchodzi - mruknął obojętny.
- Wiesz, przez chwilę myślałem, że mnie zrozumiesz - zrezygnowany opuścił ręce.
- Jest śmierciożercą, bo jest śmieciem. Jebanym sługusem, którego nie obchodzi niczyj los! - znów się wściekał.
- A co ja powiedziałem? Sam przed chwilą przyznałeś mi rację. Co z tobą?!
Pokręcił głową. Miał dość. Sądził, że ta rozmowa dokądś ich zawiedzie. Pudło.
- Mam być mu wdzięczny za to, że będzie ją tam trzymał i Bóg wie co robił? - prychnął z pogardą.
- Wiesz co, powiem Ci co ja o tym sądzę, a ty myśl co chcesz. Nienawidzę Snap'a, ale jego działania pomagają Zakonowi. Nie powiem, że jest dobrym człowiekiem, bo jest skurwysynem jakich mało. Nigdy chyba nie zmienię zdania. Wisz doskonale, że mam do tego wiele powodów. Staram się go jedynie tolerować. Być obojętnym. Ale coś do mnie dzisiaj dotarło. Hermiona jest skazana na niego, tak, ale wolę aby był to on, niż Malfoy, Geryback, McNair, Rookwood lub którykolwiek inny śmierciożerca. Jest nauczycielem, jest w Zakonie, nie skrzywdził jej nigdy więc i chyba teraz tego nie zrobi. Jest najmniejszym złem z tego wszystkiego. Nie uda się odwołać tego porwania, ale jest szansa, że na prośbę Dumbledora on pomoże Hermionie uciec. Jeśli potrafi kłamać temu pojebowi to ukrycie jej ucieczki i pomoc jej, nie będzie problemem - starał się przekonać Rona. Męczyła go ta sytuacja. Nie dało się z nim wytrzymać odkąd Snape pojawiał się w Norze, tym bardziej teraz. Miał dość tych dziwnych relacji pomiędzy Nietoperzem a nimi. Rudzielec chyba puścił komórki w obroty. Zamyślił się, jakby trawiąc słowa Pottera. Sam nie potrafił wyobrazić sobie jakby Hermiona mogła stamtąd uciec, ale jednak obecność Snap'a stwarzała ewentualną możliwość.
- Musisz to przemyśleć Ron. Tak dalej nie damy rady. Kiedyś w ruch pójdą różdżki i będą z tego jedynie problemy - dodał spokojnie.
- Nie wiem Harry. Nie umiem zmienić zdania - bąknął.
- Ja też nie zmieniam. Przez niego moi rodzice i Syriusz nie żyją. Przez niego mieliśmy masę kłopotów. Jest wredny i utrudnia nam życie. Ron, ja nie widzę innego światła w tej sytuacji. Z trudem to przyznaję, ale możemy liczyć tylko na niego. Martwię się, bo nie ufam mu w żaden  sposób, ale chyba Remus ma rację. Powinniśmy go chociaż tolerować.  Czuję, że z jego strony Hermionie nic nie grozi. Bardziej bałbym się, gdyby jej życie zależało od któregoś innego ze śmierciojadów. Rudy przyglądał mu się uważnie. Słowa kumpla wypalały mu się w głowie. Starał się przypomnieć sytuacje w których wydawałoby się Snape im pomaga. Niewiele tego było jak na jego rozum, ale tam w głowie coś mu się przejawiało.
Ciemnowłosy chłopak usiadł na pieńku i rozkoszował się piękną pogodą. Starał się uciszyć siebie i swoje myśli. Widział jak Ron trawi każde zdanie. Rzadko kiedy myślał, ale teraz chyba nadeszła ta chwila.  Pamiętał sytuacje kiedy miał przebłyski rozumu. Jak się postarał to nie był wcale taki głupi. Siedzieli tak w milczeniu niemal pół godziny. Kiedy już chciał odejść zrezygnowany Ron się odezwał a jego głos był spokojny i wyczuwał poczucie winy.
- Harry, przemyślałam to. Chyba masz rację. Snape miał wiele okazji, żeby nas pozabijać ale jeszcze żyjemy. Może Hermiona będzie miej narażona kiedy on tam będzie? Może jej pomoże? Powiedział na zebraniu, że z jego strony nic jej nie grozi. Chyba powinienem mu choć teraz trochę zaufać? Nie będzie mi łatwo z myślą, że ona tam jest z nim i całą tą bandą wariatów. Ale nie możemy nic zrobić. Chyba... - westchnął czując się dziwnie. Nigdy nie powiedziałby, że zaufa Snapowi. Nigdy, ale teraz chodziło o Hermionę. Jakie miał inne wyjście?  

- Zrozumiałeś... - uśmiechnął się blado do przyjaciela - Wiesz czasem są sytuacje, kiedy człowiek chwyta się brzytwy, i jest to jedyna możliwość ratunku. - Chłopak przyjrzał się Rudzielcowi. Ten pokiwał nieznacznie głową, chyba zrozumiał, przynajmniej na nadchodzące kilka dni. Później się okaże, czy jego słowa nie były puste. 

1 komentarz:

  1. Słów mi brakuje <3 z każdym następnym rozdziałem towarzyszy mi cooraz większe napięcie. Kocham Cię za to :D

    OdpowiedzUsuń