czwartek, 15 października 2015

Rozdział 10 '' Anioły przychodzą do nas po cichu, zjawiając się znikąd dają światło w ciemności naszego życia...''




Hermionę obudziło dziwne stukanie. Otworzyła delikatnie jedno oko dostrzegając czarną płachtę grzebiącą w biurku.
- Dzień dobry profesorze - powiedziała ostrożnie nie wiedząc czego szuka. Po nerwowych ruchach wywnioskowała, że jest zły więc lepiej się nie odzywać.
- Granger czy ty się bawisz w śpiąca królewnę? - odwrócił się do niej podpierając się o biurko prawa ręką.
- Ja... - zaczęła ale nie wiedziała co powiedzieć.
- Zjadłaś język Granger? - warknął znów nurkując w biurku.
- Czemu mnie pan nie obudził? - zapytała trochę oburzona, nie lubiła tak długo spać.
- Czy ja ci wyglądam na budzik? - uniósł kpiąco brew przekładając w dłoniach papiery.
- Nie - odparła szybko, czując się głupio. Była w samej pidżamie, biała szata z szerokimi rękawami. Zaraz, zaraz co to jest? Podniosła ręce do góry przyglądając się sobie.
- Co ja na sobie mam? Skąd...? - wolała nie wiedzieć co się stało. Przez chwilę nie była pewna co widziała, chyba cień rozbawienia na kamiennej zazwyczaj twarzy.
- Nie panikuj Granger. Transmutowałem twoje mugolskie ubranie w to, co pierwsze przyszło mi do głowy. Nie dotknąłbym cię - dodał z obrzydzeniem, jak gdyby była jakimś paskudztwem. Co za dzieciak, jak mogła o tym pomyśleć? To śmieszne. Dostrzegł ulgę na jej przed chwilą przestraszonej twarzy.
- Profesorze? - zaczęła nieśmiało, nawet nie podniósł głowy z nad pergaminów - mogę wrócić do Nory? Zatrzymał wyciągniętą po jakiś pergamin rękę, rzucając jej chłodne spojrzenie.
- Nie - odparł szybko wlepiając w nią czarne tęczówki.
- Dlaczego? Nic mi już nie jest. - Miła dość bycia tutaj, z każda chwilą, a po jego słowach poczuła się rozczarowana. Nie to, że jej się tutaj nie podobało, komnaty były raczej całkiem przyjemne, chodziło raczej o towarzystwo.
- Czy ty zostawiłaś mózg w łazience po tym upadku? - warknął.
Oceniające spojrzenie podążało za jej ruchami. Odrzuciła kołdrę na bok czując uderzenie chłodu na swoim ciele. Podniosła się do pozycji siedzącej, mając wrażenie bycia na karuzeli. Zamrugała szybko starając się uspokoić mętlik w głowie. Wsłuchała się w siebie, badając czy będzie na tyle silna aby wstać. Snape przyglądał jej się bez emocji. Nie zwracając na niego uwagi, powoli stanęła na nogach. Zimno kamiennej podłogi zagłuszone zostało na chwilę przyjemnym łaskotaniem futra, leżącego na posadzce obok łóżka. Nie zwróciła wcześniej na  nie uwagi, całkiem przyjemne. Siedziała tu już czwarty dzień, chyba czas się podnieść. Zadowolona, że była w stanie wstać ruszyła w stronę łazienki. Jej nauczyciel nic nie powiedział, siedział cicho z założonymi rekami i przyglądał się dziewczynie. Ogarnęło go lekkie zdziwienie gdy Gryfonka weszła do łazienki. Dała radę wstać i się przejść. Uniósł brew ze zdziwienia gdy zniknęła za drzwiami. Zdążył przeczytać jakiś artykuł dotyczący eliksirów na kaca. Drzwi lekko skrzypnęły a szczupła postać, blada i drżąca wyszła z pomieszczenia, po chwili opadając na łóżko.
- Granger co ci jest? - warknął ale wyczuła lekka obawę w jego głosie.
- Od kiedy się pan o mnie martwi? - prychnęła pogardliwie.
- Nie próbuj nawet - wiedział, że chciała mu się odgryźć.
- Nic mi nie jest, zaraz mi przejdzie - spojrzenie spod byka miało załatwić sprawę.
- A to teatralne omdlenie to tak na pokaz? - zadrwił odkładając artykuł na biurko.
Nagle zrobiła się przeraźliwie blada i szybko oddychała. Snape był przy niej w jednej chwili podając już jakiś niebieskawy eliksir. Mówił coś do niej, ale głos był przygłuszony, jakby ktoś zatkał jej uszy.
- Granger? Granger do cholery popatrz na mnie! - warknął trzymając ją za ramiona. Osunęła się na łóżko tak, że teraz leżała jak marionetka, mając mętny wzrok starała się usłyszeć co do niej mówi. Powoli i boleśnie skupiła się na bladej twarzy, na której malowała się lekka obawa. Oddech wyrównał się, nabierała lepszych kolorów kierując swoje oczy na niego. Odczuł ulgę, widząc jak powoli wraca do siebie. Jak zombie podsunęła się nieco wyżej na poduszki wciąż milcząc. Przez chwilę panowała cisza nie przerywana niemal żadnym dźwiękiem.
- Co się stało? - wymamrotała po chwili czując się dziwnie słaba i nieswoja.
- Jesteś durna myśląc, że możesz już sobie stąd pójść. Owszem, mógłbym ci na to pozwolić, mając przy tym rozrywkę. Twoje upadki byłyby bardzo zabawne, ale Minerwa i Albus, nie mówiąc też o reszcie zakonu, wyżywaliby się na mnie, że dałem ci umrzeć. Swoją drogą miałbym święty spokój bez ciebie.
Rzuciła mu oburzone spojrzenie, odbiło się od niego rykoszetem. Drwił z niej w najlepsze. Zacisnęła usta starając się nie wybuchnąć, pulsujący ból w głowie nie pomagał jej w tym.
- Co się ze mną dzieje profesorze? - ciche pytanie dotarło do niego po chwili. Dziwne uczucie poruszyło go gdzieś w środku. Granger chyba nie do końca wie co się stało.
- Nic nie pamiętasz?
- Tylko tyle o czym panu powiedziałam. Jest coś co powinnam wiedzieć? - Zmarszczyła czoło a na jej twarzy widniało zdziwienie pomieszane z oburzeniem.
- W porządku Granger, wyjaśnię ci. - To ją zdziwiło. Chce mi cokolwiek wyjaśnić? Bez wydzierania się? Tak spokojnie? Nie możliwe... - pomyślała szybko, skupiając się na jego chłodnym głosie.
- Pamiętasz co mówiłem ci o tym eliksirze? - usiadł przy biurku opierając się na nim łokciami.
Kiwnęła głową, coś sobie przypominała.  - Jest kilka rzeczy, które pominąłem. - Zrobił krótką przerwę oceniając czy wybuchnie, w końcu ona musiała wiedzieć wszystko. - Do uwarzenia go, potrzebna jest krew, to wiesz, lecz nie byle jaka. Im silniejsza magia czarodzieja, tym silniejszy jest eliksir - Czyżby właśnie przyznał, że jestem silna? - pytanie przemknęło jej w głowie. - dlatego i ja musiałem oddać swoją. Nie do końca jest to związane z siłą. Mikstura ta jest pełna przeciwności, charakterystyczne przygotowanie składników - znów kiwnięcie głową - same składniki; korzeń ogniokrzewu leczy drobne rany, opuncja łagodzi lecz jej kolce ranią, żywokost także leczy ale nasiona anwencji parzą, i tak dalej. Krew oddana dobrowolnie ma na celu uzupełnienie krwi utraconej przez ofiarę. Oddałaś ją ty jako kobieta, ja jako mężczyzna. Dwa pierwiastki przeciwne. Oddana z twojej lewej, jako że jest to ręka od serca, moja prawa od różdżki. - Każde słowo wprowadzało ją w zumienie, nie chodziło tylko o to o czym mówił, lecz jak spokojnie jej to tłumaczył. - Kluczem do uleczenia tak ciężkich ran jest esencja równowagi - Usłyszała zadnie, które kiedyś już pojawiło się w jej głowie, wtedy kiedy miała oddać krew. Miała rację - Widziałaś złotą czarkę i srebrny sztylet, każde miało odpowiedni materiał i barwę. Odmienne metale ale równoważą się. Twój stan wynika z tego co musiałem zrobić, z tego co było konieczne go jego ukończenia. Moim zadaniem było wyjąć z ciebie nitkę życia. Rzuciłem zaklęcia, które doprowadziły cię na granicę życia i śmierci. Dzięki magii mogłem złapać ulotność tej chwili i przelać ją do czarki z krwią. Często gdy ktoś zadaje tak ciężkie rany, osoba odnosząca je, po długim czasie może znaleźć się na takiej granicy. Można go podać komuś długo poddawanemu karom cielesnym i torturom. Jego wadą jest nieskuteczność na zaklęcie crucio. Na tą klątwę nie ma lekarstwa. - Dokończył ponuro. Wiedziała, że potrzebował takiej mikstury, sam był poddawany torturom na zebraniach śmierciożerców.
 Patrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy, wiedziała że gapi się na niego za długo, ale nie za bardzo ją to interesowało. - Teraz jesteś słaba, straciłaś sporą ilość krwi, ale najcięższe dla twojego organizmu było zaklęcie i jego skutki. Odczuwasz zmęczenie i ból, lecz zaklęcie tyczyło się tylko cienkiej i nie uchwytnej granicy życia. Tego nie da się zobaczyć ani dotknąć. To bardzo stara magia. - Nie musiała o nic pytać, teraz już wiedziała wszystko. Trzeba mu było przyznać, że jak chce to potrafi tłumaczyć. - Jutro wszystko powinno minąć i będziesz mogła wreszcie wrócić do Nory a ja odzyskam święty spokój i swoją sypialnię - burknął, no i czar prysł. To by było na tyle spokojnego i cierpliwego Severusa Snap'a. Hermiona zahipnotyzowana jego głosem nie odzywała się. - Niechętnie to powiem Granger - jego głos zrobił się łagodniejszy i cichszy. Nie pewna co powie przekręciła lekko głowę jakby starając się go lepiej usłyszeć - ale muszę powiedzieć, że udało ci się. Dobrze wykonany eliksir.
Nie no, nie wierzę! On mnie pochwalił! No to dopiero coś! Opanowała się jednak w sekundzie, żeby nie krzyknąć ze szczęścia. Wiedziała, że ta niemożliwa chwila zniknie, kiedy się odezwie i że będzie na nią krzyczał jeśli będzie się z tego głośno cieszyć. Uśmiechnęła się tylko od ucha do ucha. Tak szczerze i ciepło, zadowolona jak nigdy.
- Dziękuję profesorze - ciche zdanie wypowiedziane miękkim kobiecym głosem jakiego nigdy od niej nie słyszał. Wciąż patrzył w swoje ręce mówiąc słowa pochwały. Słysząc jej ciepły głos po swoich chłodnych wywodach rzucił jej zaskoczone spojrzenie czarnych tęczówek. Coś go załaskotało w okolicy serca ale zdusił to uczucie w zarodku.
Wstał szybko ze swojego miejsca udając się do salonu, drzwi trzasnęły głośno.
Przecież on nikogo nie chwalił! Ale tu musiał zdjąć kapelusz, ta dziewczyna dobrze się spisała, należało się jej za dobrą pracę. Trochę bał się tego mówić, nie przywykł do bycia miłym. Nie wróć! To nie była pochwała a stwierdzenie faktu, jak każdego innego, jak tego że... O, lubię czerń!  Coś mu podpowiadało, że jednak pochwalił ją. W sumie, to bardzo ciężki eliksir ale ona dała radę. Przeżyła choć było bardzo blisko tragedii. Wiedział, że mikstura jest bardzo dobra, choć niewiele brakowało aby nie została ukończona. Zamknął oczy starając się skarcić za to co powiedział. Skierował się do barku, wyjął jedną z butelek Ognistej Whisky.

***
Znów została sama. Czy on zawsze musiał uciekać gdy znajdował się w niekomfortowej sytuacji? Najpierw ją chwali a potem ucieka. Chciała jeszcze o coś go zapytać ale głośne trzaśnięcie drzwiami rozbiło jej myśl. I tak była pod wrażeniem tego, jak spokojnie z nią potrafił rozmawiać. Ten eliksir wymagał wiele od nich obojgu. Musiała sobie przyznać, że jest potężnym czarodziejem i nie ma się co oszukiwać. Chociaż ona i tak prędzej się do tego przyzna niż chłopaki. Chłopaki.
No właśnie, co sie z nimi działo? Już niemal zapomniała jak wyglądają. Minął tydzień odkąd zaczęła tu przychodzić, no teraz to w zasadzie tu mieszkała, ale miała nadzieję jak najszybciej się stąd wynieść. Ciekawe jak tam Ginny? Czy bliźniacy mają już cos ciekawego dla Dumbledora? Aaaa właśnie, swoją drogą, czemu go jeszcze tu nie było? Sądziła, że będzie chciał ją zobaczyć po tym co się stało. Po tym co kazał nam zrobić, wiedząc że to niebezpieczne. On lubił wystawiać ludzi na niebezpieczeństwo. Tłumaczył się, że robi to dla większego dobra, ale Hermiona odnosiła wrażenie, że nie za bardzo go obchodzi, co dzieje się z członkami Zakonu. Naraził ją, Tonks i pana Waesley'a na starcie w Ministerstwie. Naraża Snapa wysyłając go do Voldemorta. Ile razy ryzykował z Harrym? A Syriusz? On już nie żyje... kiedy będzie nasza kolej... Usłyszała cichy głosik w sobie. Odpędziła szybkim potrząśnięciem głowy ponure myśli.

***

Za oknem powoli robiło się ciemno. Siedziała na parapecie swojego okna i przyglądała się dwóm gołębiom siedzącym na drzewie. Myślała, ale o czym? O Hermionie, o swojej rodzinie, o szkole i o Harrym.  Harry...  - Ginny westchnęła w myślach.  Odgarnęła długie rude włosy na bok i oplotła się ramionami. Zmienił się, trochę wydoroślał, czy zmądrzał? Na pewno. Odkąd go znała podobał jej się. Teraz widziała, że po cichu próbuje się do niej zbliżyć. Kroczek, po kroczku nie rzucając się na nią. Podobało jej się to. Ciche pukanie do drzwi przerwało jej myśli, nie odwróciła się od okna.
- Mogę wejść? - zapytał spokojnie nie przekraczając progu.
- Jasne Harry - uśmiechnęła się do niego szczerze. Na ten widok połowa chłopaków w szkole poluzowywała krawaty, czując zalewające ich gorąco. On sam robiłby to samo, lecz to było trochę niedojrzałe. Wiedział jak ten widok ją denerwował, czuła się otoczona przez napalonych wariatów.
- Coś się stało? - podszedł do niej powoli. Wyglądała na smutną, oczy lekko podkrążone, spierzchnięte usta, chyba płakała.
- Nic mi nie jest Harry, po prostu martwię się tym co nas czeka - odpowiedziała spokojnie.
- Wiem co czujesz, sam się martwię. Nie mogłem spać. Ron po spotkaniu nie wpuścił mnie do pokoju - poczuł jak bolą go plecy od niewygodnej kanapy.
- Co za kretyn - potrząsnęła głową a światło lampy zalśniło na jej pięknych włosach. Poczuł łaskotanie gdzieś w okolicy żołądka - Przecież to Dubledore zlecił im zrobienie tego eliksiru. Hermiona nie odmówiłaby.
- Tak, wiem, ale do Rona to nie dociera. Wściekał się cały czas.
- Ron jest debilem, nigdy nie zaufa Snapowi. Ja chyba mogę mu zaufać. Czuję, że jeszcze się przekonamy do niego - Potter szybko spojrzał w jej zielone oczy. Była pewna swoich słów, to odróżniało ją od Rona. Ona była pewna, odważna i opanowana, a on? Wściekał się o wszystko, obrażał jak dziecko, bał się nawet własnego cienia.
- Rozmawiałem z nim wczoraj. Długo to trwało ale chyba zrozumiał, tak mi mówił przynajmniej - sam nie wiedział czy to była prawda.
- Sama nie wiem co się dzieje z Ronem. Kiedy tylko Snape się pojawia, lub nawet sam jego temat, wścieka się - parsknęła zatrzymując spojrzenie na nim.
- Wiesz, sam nie wiedziałem jak to ugryźć, ale dotarło trochę do mnie. Snape zajmuje się Hermioną, jest szpiegiem, zdradził nam plan Voldemorta - czuł się głupio. Nie sądził, że kiedykolwiek się do tego przyzna.
- Też o tym myślałam. On chyba nie jest taki straszny - uśmiechnęła się lekko - Jednak, nie przestanę myśleć o tym co robił i jaki jest naprawdę.
- Doskonale o tym wiem - pokiwał głową. Przyjrzała mu się, gdy zawiesił myśli gdzieś w krajobrazie. Nie był super przystojny, ale miał ciepłe oczy, podobne do niej, mały zgrabny, prosty nos i wąskie usta. Nie była pewna czy był to powalający widok, niemniej jednak urzekała ją jego delikatność wobec niej.
- Ciekawa jestem kiedy wróci Hermiona - słowa wyrwały go z zamyślenia.
- Dumbledore mówił, że potrwa to kilka dni, jutro jest spotkanie Zakonu, może wtedy już będzie? - zastanawiał się głośno.
- Trochę się o nią martwiłam jak nie dawała znaków życia, ale teraz wiem że nic jej nie jest.
- Też tak sądzę. Ron powinien być wdzięczny Hermionie za jej pracę - dodał czując, że jego złość jest niesprawiedliwa.
- On dziwnie się zachowuje ostatnio, nie wiem o co mu chodzi - skrzywiła się. Harry wiedział, ale chyba nie chciał jej mówić. Dostrzegając konsternację na jego twarzy zapytała cicho - On się w niej zakochał prawda? - Wolał milczeć, nie wsypując kumpla. - Harry? - przekrzywiła głowę.
- Ginny, tak, powiedział mi to wczoraj. - odpowiedział jej niechętnie. - Westchnęła.
- Nie wiem, czy to się uda - pokręciła głową. Chciała by Hermiona kogoś sobie znalazła ale nie była przekonana czy Ron to dobra partia. Zastanowiła się chwilę nad sobą. Sama czuła się samotna, brakowało jej bliskości. Znów posmutniała.
- Być może - szepnął przybliżając się do niej powoli. Zatopiła spojrzenie w jego zielonych oczach, czując jak jej puls przyspiesza. Żadne nie odezwało się, słyszeli tylko szybkie bicie własnych serc. Harry nachylił się, delikatnie odgarniając jej jedwabiste włosy za ucho.
Była taka piękna, naturalna, delikatna i dziewczęca. Podobała mu się, nawet nie umiał powiedzieć jak bardzo. Skupił się na ogarniającej ich chwili. Podniosła dłoń do jego policzka, była chłodna ale nie przeszkadzało mu to. Przymknął oczy pod wpływem tej magii. Aksamitne usta dziewczyny dotknęły jego sztywnych ze strachu warg. Gorąco ogarnęło go dając błogie uczucie nie do opisania. To nie był ich pierwszy pocałunek, lecz on za każdym razem czuł się tak samo jak za pierwszym. Onieśmielała go sprawiając, że mógł walczyć z lodowatymi dementorami ale bał się ciepła jakie ona teraz mu dawała, bał się ją skrzywdzić. W tej chwili to ona go całowała i tylko to się liczyło. Była słodka, smakowała czymś czego nie potrafił opisać. Niespiesznie uchylił swoje usta wpuszczając ją do środka. Spokojny taniec ich języków zdawał się nie kończyć, nie chciała tego przerywać. Czas się na chwilę zatrzymał. Ginny sama nie wiedziała co ją podkusiło ale nie zastanawiała się nad tym więcej, zajmując się jego ustami. Był spięty i lekko słony, był to jego smak, taki jak zapamiętała. Westchnęła cicho zatapiając się w tym niezwykłym momencie. Trwali tak kilka chwil, które zadawały się jej godzinami.
Odsunął się od niej powoli, aby nie przestraszyła się że ucieka. Trzymając lekko jej podbródek uśmiechnął się szczerze widząc jej niemal anielską twarz. Wstał trzymając jej rękę. Obdarzyła go ciepłym spojrzeniem gdy wychodził. Czując jak drżą mu nogi poszedł do swojego pokoju.
Jego anielica oświetliła mu wizję nadchodzącej ciemności w najbliższej przyszłości.


***

Przebudziła się. Ogień w kominku trzaskał wesoło. Zegar na biurku wskazywał 20:00.
Nie dane jej było ponarzekać na nudę. Wszedł do sypialni bez swoich nieśmiertelnych czarnych szat.
- Raczyłaś się obudzić Granger - sarknął wykrzywiając usta. Potrafił poprawić człowiekowi  humor, nie ma co.
- Dobry wieczór - rzuciła sucho.
- Granger nie mam ochoty na toczenie potyczek z tobą. - widziała, że coś było z nim nie tak.
- Coś się stało profesorze? - była przestraszona. Coś w nim zaniepokoiło ją. Podszedł do łóżka trzymając ręce za plecami. Na jego twarzy dostrzegła obawę, była bardziej wyraźna niż kiedykolwiek. Wpatrywał się w nią swoimi nieprzeniknionymi czarnymi oczami. Poczuła się dziwnie pod wpływem tego spojrzenia.
- Jest coś o czym powinienem pani powiedzieć panno Granger - formalny ton. Czasem zdarzało mu się go pominąć ale nie przeszkadzało jej to. Teraz nadał tej sytuacji niepokojący wydźwięk.
- Co takiego? - usiadła. Nawet nie zakręciło jej się w głowie.
- Podczas pierwszego spotkania poinformowałem panią i resztę członków zakonu o pani sytuacji. O akcji na pociąg - wiedziała, o cóż innego mogło chodzić?
- Tak, pamiętam, czy coś się zmieniło? - przekręciła głowę skupiając na nim uwagę.
- Chodzi mi o ustalenie naszego postępowania. Poinformowałem członków zakonu o swoim zadaniu. Mają mi nie przeszkadzać, owszem będą cię bronić ponieważ ma to wyglądać wiarygodnie i tu zwracam się do ciebie o takie samo postępowanie. Masz ze mną walczyć Granger. Ne wiem na jakim poziomie są twoje zdolności w obronie, mniemam że marne. Tak więc, kiedy tylko wrócisz do Nory i twój stan będzie lepszy, będziesz codziennie przychodziła do mojego gabinetu na trening.
- Potrafię o siebie zadbać - powiedziała twardo.
- Nie denerwuj mnie Granger - wziął głęboki uspokajający oddech - robię to dla twojego dobra - Zatkało ją, spokojny chłodny ton jakiego nie słyszała od niego nigdy. Zaniemówiła.
- Muszę to zrobić, doskonale o tym wiesz. Nie chcę mieć twojej śmierci na sumieniu, więc chciałbym abyś mnie słuchała. To nie jest zabawa, nie dla ciebie. Zabawą będzie dla śmierciożerców twoja obecność w dworze. Będą cię torturować, nękać i szydzić z ciebie.
Nie było jej przyjemnie go słuchać. Zdawała sobie sprawę z tego co będzie się tam działo. Nie była głupia.
- Mam tego świadomość profesorze - była smutna to widział doskonale.
- Może jednak nie jesteś tak głupia jak można by sądzić. Niemniej jednak niech nie przyjdzie ci do głowy zginąć w imię dobra. To najgłupsza śmierć jaką można ponieść - dodał po chwili - Jutro możesz wracać do Nory. O 20:00 odbędzie się spotkanie Zakonu.

- Dziękuję- powiedziała cicho, niemal jej nie usłyszał. Zamrugał ze zdziwienia lecz nie dał tego po sobie poznać na zewnątrz. - Dziękuję za to, że się pan o mnie martwi. - Ciepłe spojrzenie czekoladowych oczu przebiło go na wylot. Uderzenie poczucia winy i wstręt do siebie samego ogarnęły go w sekundzie. Odwrócił się bez słowa i wyszedł. Standardowe trzaśnięcie drzwiami zakończyło tą dziwną rozmowę. Mając mieszane uczucia ułożyła się do snu podziwiając migoczący ogień w kominku. 








Małe sprostowanie odnośnie czasu akcji. 
Rozpoczyna się na wakacjach pomiędzy szóstym a siódmym rokiem w Hogwarcie. 
Voldemort w pełni sił grasuje po świecie siejąc smutek, cień, cierpienie i śmierć. 
Harry i Dumbledore szukają horkruksów. Część już została ''rozbrojona''
Nie ma jak na razie wspomnienia o Księciu Półkrwi. Będzie później, zobaczycie :)
No i pojawi się także Draco.
No koniec przewidywania przyszłości :) Zaprasza Was do dalszego czytania mojej opowieści. Dziękuję Wam, że tu jesteście :)

1 komentarz: