wtorek, 29 września 2015

Rozdział 6 ''Kiedyś w końcu sprzeciwię się! Znajdę siłę i powiem nie!...''


Noc mijała dość spokojnie. Obudziła się jeszcze przed budzikiem. Wyłączyła go szybko aby nie obudzić Ginny. Po cichu zebrała ubranie i weszła pod gorący prysznic. Myśl o spędzeniu całego dnia w pracowni eliksirów sprawiała, że gęsia skórka nie chciała jej opuścić. Użyła swojego ulubionego żelu czekoladowego i waniliowego szamponu. Idealne połączenie. Te zapachy otuliły ją sprawiając, że czuła się lepiej. Z nieco lepszym humorem zeszła na dół do kuchni. Prysznic zajął jej sporo czasu. Pani Weasly o dziwo nie było w kuchni, za to czekała na nią karteczka z notatką.


Hermiono śniadanie jest dla Ciebie a w paczuszce jest drugie śniadanie,
 zabierz ze sobą. Ja musiałam załatwić kilka spraw.
 Molly.

Uśmiechnęła się widząc pyszne tosty z masłem orzechowym. Ach ten mugolski akcent. Często brakowało jej najprostszych rzeczy, do których przywykła przez tyle lat. Artur Weasly uwielbiał mugoli, choć rodzina Rona była czystej krwi, to on był zafascynowany ich mugolskimi przedmiotami. Jest tylko jeden wariat, któremu przeszkadzają tacy jak ona. Voldemort. Nie. Spokojnie. Nie myśl o tym. Nie teraz kiedy czeka cię praca z jednym z jego popleczników. Tak naprawdę Hermiona nigdy nie chciała wierzyć, że ten tajemniczy człowiek jest mu w pełni oddany. Zerknęła na zegarek. Wypiła jeszcze ciepłe kakao, zabrała pakunek i włożyła go do torby. Weszła do kominka trzymając proszek Fiuu w ręce. Westchnęła - Gabinet Mistrza Eliksirów! Po chwili zielony płomień błysnął w ciemnym pomieszczeniu. Zaklęciem oczyściła podłogę i siebie z pyłu. W pomieszczeniu nie było nikogo. Przeszła do pracowni i tam go znalazła. Zauważyła, że ustawił dwa mniejsze kociołki w których bulgotał błękitny płyn. Eliksir słodkiego snu, od razu go poznała. Był zajęty. Widziała, że był spokojny i że taka praca ma na niego swego rodzaju kojący wpływ. Wszystkie ruchy jakby mimowolne, były jednak precyzyjne. Nie zwracał na nią uwagi. Nie chciała mu przeszkadzać, więc usiadła przy swoim biurku, dając mu czas aby spokojnie dokończył pracę. Sama nie lubiła, gdy ktoś przerywał jej pacę lub naukę, wtedy czuła że ten ktoś nie szanuje jej czasu i oddania wykonywanej czynności. Czekała jakieś trzydzieści minut w spokoju patrząc ciągle jak pracuje. Musiała przyznać w myślach, że ten mężczyzna miał w sobie coś niezwykłego. Każdy ruch był spokojny, zaplanowany i dało się wyczuć elegancję. Eliksir słodkiego snu nie należał do trudnych, był wręcz dziecinnie prosty ale i tak wolała być cicho. Wiedziała, jak bardzo ten człowiek potrafił sie denerwować i jak potężny ma głos gdy krzyczy. Nie chciała denerwować i jego i siebie, zwłaszcza przed zadaniem, które na nich nieuchronnie czeka.
- Skończyła pani podziwiać panno Granger? - zimny głos wyrwał ją z zamyślenia. Jego twarz nie zdradzała żadnych odczuć, za to ona spięła się cała. Przyłapał ją kiedy patrzyła na niego, ale nie potrafiła powiedzieć czemu ten widok był tak hipnotyzujący. Może była to precyzja z jaką wykonywał swoją pracę, a może była to jej fascynacja eliksirami, do której nigdy nikomu się nie przyzna. Drgnęła słysząc jego zimny głos.
- Ja nie... - jąkała się.
- Cóż za potok elokwencji - mruknął nie odrywając się od kociołka - Sprawdź wielosokowy i dodaj kolejne składniki. Ja muszę się skupić - warknął niezadowolony. Nie lubił gdy ktoś naruszał jego prywatną strefę patrząc mu na ręce lub wypalając wzrokiem dziurę w plecach. Był zły, że musi znosić jej obecność tutaj. Przywykł do samotności i z tym było mu dobrze. Przeklęty Albus i jego przeklęte pomysły. Wiele niewygodnych sytuacji już zniósł. Zniesie i tą. Eliksir już prawie był skończony.

Hermiona zastanawiała się po co mu ta mikstura. Może zakon jej potrzebuje? Dodała kolejne ingrediencje do eliksiru wielosokowego. Odniosła wrażenie, że z każdą chwilą, która zbliżała go do ukończenia pracy, co raz bardziej był spięty. Rzuciła kilka zaklęć, zamieszała odpowiednio i zajęła się przygotowaniem kolejnych składników. Snape skończył, przelał miksturę do małych fiolek, zaglądnął do jej kociołków i skinął lekko głową. Wiedziała, że jej nie pochwali, ale było to swego rodzaju uznanie, że jej praca jest dobra. To jej wystarczyło. Znała go jako nauczyciela, krytykował na prawo i lewo, wszystkich i wszystko. Gdyby usłyszała słowa pochwały, uznałaby że stracił rozum lub jest pod wpływem jakiejś klątwy. Uśmiechnęła się w duchu. Sprzątała właśnie swoje biurko przygotowując miejsce do pracy nad eliksirem Novgrena. Zauważyła, że jej profesor wyszedł. Zniknął za drzwiami prowadzącymi do gabinetu. Kiedy wszystko uporządkowała usiadła i spokojnie czekała, aż przyjdzie. Po upływie kilku chwil wyszedł z pomieszczenia. Od razu zauważyła zmianę. Nie miał swoich obszernych szat. Wydawałoby się, że za ciasny surdut ogranicza jego ruchy ale wcale tak nie było. Podkreślał jedynie jego chudość. Spora ilość guzików, długie rękawy i wysoki kołnierz zapewne ukrywały to czego nie chciał pokazywać innym. Czując się dziwnie przeniosła spojrzenie na jego twarz. Jak zwykle kamienna. Czarne jak jego dusza oczy nie zdradzały najmniejszej oznaki zmiany nastroju. Podążyła za jego spojrzeniem i serce jej stanęło. W jednej ręce trzymał srebrny sztylet owinięty czarnym materiałem, w drugiej złotą czarkę owinięta podobnie jak sztylet, tylko że czerwonym. Podszedł do swojego biurka i odłożył je. Widząc jej bladą twarz i przerażenie w oczach powiedział cicho - Siadaj - podeszła do jego biurka i zajęła krzesło, na które jej wskazał.
- Zapewne masz niewielkie pojęcie, jak dokładnie warzy się ten eliksir. Nie lubię tłumaczyć kretynom jak wykonywać najprostsze rzeczy, ale to zadanie nie jest proste więc słuchaj uważnie - kiwnęła głową chcąc pochłonąć jak najwięcej informacji. Starała się odpędzić od siebie strach - Eliksir Novgrena jak już ustaliliśmy leczy wszelkie rany, nieistotnie jak zadane, ale mówimy tylko o tych fizycznych. Istnieje wiele rodzajów ran, powstałe przez nieuwagę, zadane przez kogoś celowo lub np samookaleczenie. Jakiekolwiek one  nie są, wiążą się z bólem i cierpieniem. Jest to przerwanie ciągłości ciała. Istnieje wiele eliksirów leczących. Na rany powierzchowne stosuje się inne, mniej skomplikowane i mniej zaawansowane. Ten służy do leczenia bardzo ciężkich obrażeń. Jak sama zdążyłaś się już przekonać, istnieje wiele klątw zadających niewyobrażalny ból - Znała takie zaklęcia, jak np wywnętrzniający, łamiący kości, przerywające mięśnie... zadrżała na samą myśl. Mężczyzna najwidoczniej zauważył jej reakcję i doskonale wiedział o czym pomyślała. Widząc chęć zadania pytania na jej twarzy, wyprzedził ją odpowiedzią - Na cruciatusa niestety nie działa. Nie ma eliksiru w pełni leczącego jego efekty. Wracając do naszej pracy... znasz zasady jakie żądzą życiem. - kiwnęła głową - Do odebrania życia potrzeba wielkiej nienawiści, do zadania bólu potrzeba czegoś słabszego. Jest to w jakiś sposób nienawiść, ale tylko do danej osoby jeśli, zadajemy jej ból fizyczny. Do uwarzenia tego eliksiru potrzebna nam będzie krew - Coś ścisnęło ją za żołądek i gardło. Przełknęła ciężko ślinę i wpatrywała się swoimi czekoladowymi oczami w czarne bez dna tęczówki. - Nie trzęś się Granger jak królik ze strachu - warknął  na nią chcąc ją przywołać do normalnego stanu. Żaden strach nie będzie tu pomocny, więc opanował głos. Nie chciał aby teraz się go bała, będzie to jedynie utrudniało pracę. Lubił wzbudzać strach, satysfakcjonował go, wtedy czuł się lepszy, ale nie teraz. Lepiej nie... - Krew jest czymś niezwykłym. Nie tylko jest istotna dla naszego istnienia ale jest też ważnym składnikiem eliksirów, zwłaszcza tego. Ten  jest pełen sprzeczności ale i parowych połączeń. Do zadania bólu trzeba złości do leczenia - dobroci. Do zabijania -nienawiści do dawania życia - miłości - lekko się skrzywił wymawiając to słowo - Tak powinno to wszystko prawidłowo funkcjonować. Niestety nie za każdym razem jest to przestrzegane - Nie musiał jej tłumaczyć. Zbyt wiele słyszała o mordach, gwałtach, zabijaniu z zimną krwią. Widząc zrozumienie w jej oczach kontynuował - Przynajmniej to rozumiesz - prychnął - Krew czarodziejów ma zupełnie inne właściwości. Im potężniejszy jest czarodziej tym silniejszy jest eliksir. Ten, ważymy oboje - przerwał nagle słysząc jak co najmniej dziwnie to zabrzmiało. Z reguły pracował sam - Twoim zadaniem będzie oddanie krwi. Musi być oddana dobrowolnie. Eliksir ma na celu leczyć zło, więc potrzeba do tego dobra... - zciszył głos. Kilka chwil temu, gdy wszedł ze sztyletem w ręce, serce jej stanęło. Przypomniała sobie co słyszała o eliksirze. Książka, na podstawie której ważyła tą miksturę zawierała jedynie podstawę w opisie. Nie znalazła reszty. Kiedyś powiedział jej, że jej to wyjaśni. Miała ochotę zadać wiele pytań, ale teraz nie był na to czas. Zrozumiała. Zło leczyć dobrem, tyle przeciwności... tle skomplikowanych czynności i relacji. Kluczem do uleczenia takich ran była esencja równowagi. Popatrzyła na niego i nie umiała określić tego, co właśnie zobaczyła. Coś na wzór obawy, lekkiego przerażenia i coś czego nie umiała odgadnąć. Wiedziała co musi zrobić. Cisza rozpraszana była tylko trzaskaniem ognia i cichym bulgotaniem w kociołku. Mistrz Eliksirów podwinął rękawy surduta. Jej przelotne spojrzenie dostrzegło Mroczny Znak na lewym przedramieniu. Ciemny wzór odcinał się wyraźnie na jasnej skórze. Miał wyraźnie umięśnione ręce, choć lustrując pierwszy raz jego postawę można by powiedzieć, że jest tylko chodzącym szkieletem pokrytym niemal białą skórą. Przyglądał się jej uważnie. Dziewczyna miała lekko zmarszczone brwi, zaciśnięte usta i starała się opanować oddech. Widział w jej oczach determinację, chęć podołania zadaniu. Rozłożył na biurku biały materiał, ustawił na niej złotą czarkę a obok sztylet. Był niewielki, ale błysk na brzegu ostrza potwierdzał, że jest niebezpiecznym narzędziem. Miał około sześciu cali. Srebrne ostrze połyskiwało w świetle naftowych lamp wiszących na ścianach. Stanął obok biurka, a ona patrząc na czarkę powoli podeszła do niego. Czuła na sobie jego spojrzenie. Obawiała się tego co miało się stać i jego samego. Nie była to dobra mieszanka.
- To co będę musiał zrobić, będzie aktem brutalności. Samo oddanie krwi jest dobrowolne, ale będę musiał użyć kilku zaklęć, by wyciągnąć z ciebie tak zwaną ''nitkę życia''. Powiedział spokojnie wciąż patrząc w jej oczy. Wzięła głęboki oddech przymykając je.
- Co to oznacza? - wbiła w niego wzrok oczekując odpowiedzi.
- To, że będę musiał użyć zaklęć, które doprowadzą cię do granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Potrwa to zaledwie ułamek sekundy, lecz dokona zmian w tobie. Będziesz słaba i zmęczona, poczujesz że coś tracisz - gdyby to, co usłyszała, nie było tak drastyczne, zastanowiłaby się, dlaczego jego głos był cichy, spokojny ale wyczuwała w nim lekki strach.

Patrzył wciąż w te brązowe oczy i modlił się do bóstw, żeby tylko oprzytomniała i uciekła stąd nie pozwalając tym samym na ukończenie tej mikstury. Nie chciał tego robić, starał się zachować swoją maskę, lecz w środku coś nim targało. Jakaś bestia, która uparcie podpowiadała mu aby użył czarów. Czarów ciemniejszych niż on sam, ale żeby była właśnie taka jak on. Wiedział, że doprowadzenie dziewczyny to tej granicy, da mu możliwość zaszczepienia w niej czarnej magii. Jej moc i jego zaklęcia mogły sprawić, że byłaby równie mroczna jak on. Jakiś cichy głosik podpowiadał mu aby to zrobił, ale coś innego, co mieszkało daleko w jego umyśle, szeptało że to zła droga. Że jest zbyt czysta, zbyt delikatna, mogłaby tego nie przeżyć... Otrząsnął się z tego dziwnego rozdwojenia jaźni gdy podeszła do niego. Będzie musiał to zrobić. Nie ma wyjścia. Jej upartość doprowadzała go do furii. Typowa gryfonka. Musiała pokazać jaka jest odważna i dobroduszna. Cholera. To jedyne co przyszło mu teraz na myśl. Po co jej to mówił? Widział jak jej ręce drżą. Miał jej nie denerwować. Kiedyś usłyszał jak mówiła Potterowi, że niewiedza jest główną przyczyną naszego strachu. Strach przed nieznanym potrafił być zabójczy.
- Teraz wiem, co mnie czeka i co muszę zrobić. Jest to tylko odrobina krwi - szepnęła bardziej sama do siebie. Kiwnął nieznacząco głową, ale chyba tego nie widziała. Wzięła do lewej ręki sztylet, a prawą nadstawiła nad czarkę. Stał obok niej cały spięty. Wyczuwała to całą sobą. Starał się nie pokazywać po sobie zdenerwowania. Nie cierpiał tego eliksiru, lecz jego waga dla dobra zakonu była zbyt wielka. Ci idioci nawet nie wiedzą na co ją skazują... Niech cię szlag Albusie! Kilka głębszych wdechów i jeszcze jedno spojrzenie. Nie mógł na nią patrzeć, ta szczupła dziewczyna miała oddać trzysta mililitrów krwi. Ale nie to go martwiło. Problemem było to, co będzie później. Czy zniesie te zaklęcia, czy on sam nie przekroczy tej granicy? Tego nie wiedział nawet Merlin. Wlepiła w niego swoje czekoladowe oczy. Widział w nich obawę, strach i wydawało mu się, że nadzieję.
- Nie zabije mnie pan? - wyszeptała.
- Nie. Będzie to bardzo cienka granica, ale nic się nie stanie. Będziesz osłabiona, ale mam rozkaz zaopiekować się tobą. Tnij Granger, nie mamy czasu - powiedział spokojnie i stanął za nią. Poczuła jak przywarł do niej swoim gorącym ciałem. Przytrzymał jej lewą rękę, a prawą podparł się o stół. Spięła się. Głęboki wdech, raz...dwa...trzy... Ostrze błysnęło w lekkim świetle lamp naftowych i świec stojących na biurku. Czyste, lśniące srebro zbrukane szkarłatem jej krwi. Metaliczny zapach wypełnił jej nos a także całą salę. Ciężkie krople gęstej cieczy, bębniły o dno złotej czarki przełamując panującą ciszę. Jęknęła  gdy poczuła ból w nadgarstku. Zacisnęła mocno oczy a gdy przestała słyszeć spadające krople, poczuła nawet lekką ulgę, ból zamienił się w lekkie pieczenie. Czuła jak gorąca krew spływa po jej ręce. Czuła także inne ciepło. Dopiero teraz zauważyła, że Snape ciągle ją trzyma a ciepło, które promieniowało po jej ręce, pochodziło z jego dłoni. Szczupłe blade palce owinięte były wokół jej przedramienia. Jego obecność była dla niej dziwna. Z jednej strony przerażał ją nie tylko swoim stylem bycia, charakterem ale i mroczną otoczką jaka zawsze mu towarzyszyła. Musiała przyznać, że czasami naprawdę się go bała, ale ten strach jakiś czas temu zaczął zanikać. Z drugiej strony czuła się odrobinkę lepiej wiedząc, że nie upadnie gdy poczuje się słaba, że nie dopuści do tego, by się tu wykrwawiła. Czuła jego spięte do granic możliwości ciało. Widziała skupienie na twarzy, która zwykle nie wyrażała uczuć. Słyszała jak szybko bije jego serce. Do jej nosa wkradał się zapach mężczyzny. Gdzieś pomiędzy metalicznymi nutami wyczuwała go. Lekko piżmowy, drzewo herbaciane i ten charakterystyczny męski zapach, który był po prostu jego. Uspokoiła się. Nie wiedziała czemu. Może była już osłabiona upływem krwi, a może była to ta kojąca woń, trudno powiedzieć. Krew spływała powoli a ona czuła sie co raz lżejsza. Nagle poruszył się, podparł się nogą o stolik. Silna ręka którą, przed chwilą czuła na sobie, chwyciła za sztylet. Ostrze znów błysnęło. Krzyknęła.
- Nie panikuj, tak ma być. Oprzyj się o mnie - mimowolnie zrobiła o co prosił. Objął ją obiema rękami. Ktoś kto w tej chwili wszedłby do pomieszczenia widziałby dwoje kochanków odwróconych do wejścia tyłem. Dopiero po zbliżeniu się do pary, dostrzegłby drastyczność tej sytuacji. Swoją prawą ręką trzymał jej lewą. Ich ramiona splecione były nad czarką, która powoli się wypełniała. Hermiona nie umiała opisać tej sytuacji. Wiedziała, że będąc tak blisko nauczyciela łamie szkolne regulaminy, ale cichy głosik szeptał jej, że są tylko ludźmi, a poza tym, tego wymaga uwarzenie eliksiru. Odepchnęła od siebie kłębiące się myśli. Była już taka senna i ciężka. Nadgarstek palił ją. Znów poczuła, jak Snape się porusza. Dotknął różdżką rany na jej ręce, a ta zasklepiła się blednąc.
- Stój spokojnie, póki ja nie oddam odpowiedniej ilości. Gdy skończę, przejdziemy do dalszej części.- Kiwnęła głową. - Nie zasypiaj Granger - warknął. Lekko drgnęła pod wpływem jego chłodnego tonu. Skupiła całą uwagę na jego rękach. Duże, silne choć szczupłe dłonie, widać że przyzwyczajone to pracy. Nie były to przepracowane ręce, jak mężczyzny pracującego na mugolskiej budowie. Ciepłe i silne. Wolną ręką, starał się ją przytrzymać, aby nie upadła.

Przeszkadzały mu jej włosy, ale to był najmniejszy problem. Nienawidził bliskości, a ona była zdecydowanie za blisko, albo on. Wszystko jedno. Nie chodziło o to, że był przy dziewczynie, prawie kobiecie. Chodziło o szkolne reguły, a on Severus Snape trzymał się swoich żelaznych zasad. Jedną z nich było niedotykanie uczniów, a zwłaszcza dziewczyn. Nie bał się ich, broń Merlinie, ale chodziło o te cholerne reguły. Zastanawiał się jak wiele ich teraz złamał. Robił to dla dobra sprawy.
Kiedy zauważył, że dziewczyna już opada z sił złapał ją tak aby nie osunęła się na podłogę. Wiedział gdy oddała prawidłową miarkę i uleczył jej nadgarstek. Musiał nadciąć swój, tego wymagał eliksir. Był silniejszy, dlatego oddał swoją miarkę później. Starał się, aby nie zasnęła co chwilę wymawiając jej nazwisko. Na początku czuł ciepło bijące od niej, ale kiedy już kończyła swoją miarkę robiła się chłodna. Drgawki jakie chwilami nią wstrząsały odczuwał za każdym razem. Musiał przyznać, że zaczęło go to martwić. Jego miarka skończyła się. Uleczył swój nadgarstek. Potrząsnął nią lekko.
- Granger, teraz druga część. Ocknij się - powiedział spokojnie. Czując jak demon mieszkający w nim budzi się. Otworzyła oczy i patrzyła mętnie na jego twarz.
- Proszę nie zabijaj mnie...- wyszeptała. Błagała o litość. Tak. To był ten moment.

Ego conjicio corpus
cor obturaverunt
spiritus sublstus
animo comprehendi

Rzucił na nią pierwsze zaklęcie,  jej głowa szybko odchyliła się do tyłu, a oczy szeroko otworzyły. Spięła się momentalnie otwierając usta. Klątwa sprawiła, że niemal stanęła na nogach. Snape ciągle ją trzymał. Przestała oddychać. Jej serce przestało wystukiwać własny rytm, który tak dobrze słyszał.
Teraz Severusie, tak niewiele brakuje... zobacz, masz nad nią władzę...teraz...
Demon uparcie starał się zamglić mu umysł.

red line ruptis
vita nigrum angustia

 Silne zaklęcie szarpnęło nią, a reszta sił sprawiła że przerażający krzyk wyrwał się z jej otwartych ust.
Wystarczy jedno zaklęcie, tylko jedno, a później sama będzie błagać o więcej. Wiesz, że to będzie dla niej dobre... zyska siłę... będziecie potężni...razem... tylko jedno słowo...
Czarna mgiełka przysłaniała mu kąty jego umysłu. Starał się skupić na Hermionie. Patrzył w jej puste brązowe oczy. Była blada. Nie, nie może... to nie powinno się dziać... nie wolno mu...
Trzymał różdżkę przed jej twarzą. Jego serce waliło jak oszalałe, oddychał ciężko i pocił się. Wiedział, że ta chwila trwa za długo. Musi wypowiedzieć resztę inkantacji inaczej ona umrze. Przed zaciśniętymi oczami zaczęły pojawiać mu się twarze tych, którym odebrał życie w najbrutalniejszy sposób. Wszystko działo się tak szybko... Jeszcze tylko chwila. Nie może się zawahać...


erutus de inferno liberabis
                               remeavert quaritumque apud tenebabtur terimini Ammonitarum

Jest słaba, jej życie zależy od ciebie...jest potężna Severusie, wiesz o tym doskonale..Wypowiedz to jedno zaklęcie...
Czuł jak jego umysł oplatają macki czarnej magii.
 Nie! Niee!! Tak nie może się stać! Nie pozwolisz na to Severusie! Ocknij się!
Coś w jego umyśle starało się, by odnalazł siebie.
Musiał się na czymś skupić. Starał się przywoływać wizje Minerwy gdyby dowiedziała się, że on , jej przyjaciel zniszczył tą bezbronną dziewczynę. Wściekłą minę Pottera i Waesley'a. Nagle zobaczył jej twarz. Żywą, pełną emocji. Mówiła do niego...
Severusie Snape, jak mogłeś mi to zrobić...
Po jasnej piegowatej twarzy płynęły łzy, widział w jej oczach zawód, rozpacz i rozczarowanie. Wydało mu się, że czuł jak jego serce pęka. Jak jakaś nieznana mu siła rozbija je na milion części. Jak resztki jego człowieczeństwa ulatują z niego, niczym dawne wspomnienia. Oprzytomniał.

inter mortem et vitam
coniunctum adventum lucis

Koniec. Z jego różdżki wypłynął jasny płomień. Umieścił go w miejscu jej serca i prawą ręką przykrył, sprawiając że ten wniknął w Hermionę. Koniec tego cholernego rytuału.
Demon krzyczał w nim, targał jego umysłem. Ból, jaki rozsadzał mu czaszkę, powalił go na kolana. Upadł na kamienną posadzkę wciąż trzymając ją w rękach. Krzyk wydarł się z jego zaciśniętych ust. Drżał... Szybko oddychał. Dusił się sam w sobie. Coś, czego nie potrafił opisać buzowało w nim, wrzało z wściekłości. Różdżka upadła i potoczyła się daleko. Opierał się na rękach aby nie przygnieść sobą dziewczyny. Kolejna fala bólu targnęła nim. Złapał się za głowę zaciskając zęby. Czuł, jak po lodowatej  twarzy spływają palące łzy bólu.
Weź różdżkę Severusie, weź ją i wypowiedz to, jeszcze jest szansa...
Drgnął szukając magicznego patyka. Nie znalazł go. Jego umysł szalał, nie wiedział gdzie ona jest ani jak ją znaleźć...
Demon domagał się posłuszeństwa.
Wstań Severusie! Wstań! Nie jesteś takim, za jakiego inni cię uważają...pomyśl...przypomnij sobie te wszystkie sytuacje w których walczyłeś o życie...przypomnij sobie te twarze...jesteś silny Severusie...''zło zwycięża dobro''... Severusie...
Ten cytat, ten głos, znał je...nie pamiętał do kogo należały, aż usłyszał po raz kolejny swoje imię wypowiedziane tym tonem...głos...ten cytat...znał ten głos...
Lilly...
Klęczał tak dłuższą chwilę. Nie panował jeszcze nad swoim ciałem. Oczy miał mocno zaciśnięte. Zapomniał na chwilę o Hermionie leżącej na podłodze. Nie słyszał jej oddechu ani bicia serca. Cisza panująca w sali rozdzierała jego uszy.
Poczuł czyjąś dłoń na swoim lodowatym policzku. Pomimo tego dobrego głosu, dobiegającego z zakątków jego umysłu, czuł jak szamocze się w nim jego demon. Walczył, ostatkiem sił, walczył by wyjść na wolność. Słabł, wyczuwał to...
Ciepła, mała dłoń otarła pojedynczą łzę, która była owocem wojny jego rozdwojonej jaźni.
Dopiero po chwili dotarło do niego co się dzieje. Otworzył szybko oczy i ujrzał czekoladowe oczy Gryfonki. To było to, czego potrzebował. Troska, opiekuńczość i wdzięczność. Tak wiele emocji mógł wyczytać z tych oczu.
Nie miał sił na swoją maskę, był na to za słaby. Widziała jak wiele musiał przejść przed chwilą. Nie miała pojęcia co się wydarzyło, ale jego twarz zdradzała ból, cierpienie, żal i rozdarcie, ale pomiędzy czym? Nie wiedziała.
Odetchnął z ulgą, uśmiechając się blado pomiędzy cisnącymi się do oczu łzami.
- Żyjesz...dziękuję...tak ci dziękuję... - wyszeptał przytulając się do niej i całując w czoło. Znów straciła przytomność, a on czuł w sobie, że wygrał tą walkę raz na zawsze...lecz było to złudne odczucie...

Ocknął się po kilku chwilach. Oddychając z ulgą przywołał z swoich kwater poduszkę i koc,nakrył ją  i zajął się eliksirem. Do czarki przełożył nitkę życia wyrwaną przed chwilą Hermionie. Mieszając złotą łyżeczką dwa razy w prawo i dwa razy w lewo, odmierzył po sto mililitrów krwi. Razem z jego miarką było sześćset. Rzucił odpowiednie zaklęcie, wymieszał i zabezpieczył kociołki aby eliksir dalej spokojnie bulgotał.
Spojrzał na leżącą na podłodze dziewczynę. Ukląkł przy niej i ostrożnie jak tylko dał radę przeniósł ją do swoich kwater. Teraz nie mogła czarować, ani na nią nie można było nakładać czarów. Ułożył ją na łóżku i nakrył delikatnie kocem. Mając w głowie to co działo się niespełna godzinę temu, usiadł obok niej. Założył kosmyk niesfornych włosów za ucho, aby lepiej widzieć jej spokojną twarz. Powoli nabierała normalnych kolorów, oddychała jeszcze niespokojnie, chwilami pojedyncze drgawki targały nią. To minie - szepnął. Wciąż będąc pod wpływem walki jaką odbył sam ze sobą, nie umiał ubrać swojej maski obojętności, z resztą nie miał po co. Dziewczyna spała głębokim snem, a on był w swoich kwaterach. Mógł sobie na to pozwolić. Czekał na to tak długo...
''Kiedyś w końcu sprzeciwię się! Znajdę siłę i powiem nie!...''
Dziękuję.

Transmutował fotel w łóżko i szybciej niż mógłby o tym pomyśleć zasnął wyczerpany.



Polecam posłuchać :)

2 komentarze:

  1. Ja słuchałam tej piosenki gdy Severus wypowiadał kolejne dwie linijki inkantacji... Polecam posłuchać, wg mnie pasuje bardzo do tego, co działo się z Severusem gdy Hermiona była na cienkiej granicy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest genialny *.* a ta muzyka <3
    Świetnie, ja zawsze :)

    OdpowiedzUsuń