wtorek, 5 kwietnia 2016

Rozdział 19 ''Ciekawość nie popłaca...''



Poniedziałek. Trzeci tydzień roku szkolnego, jak wiele opuściła? Ile ją ominęło? Huknęło w kominku i dostrzegła znajomą twarz starszej kobiety, duże oczy i charakterystycznie małe okulary - Dzień dobry pani profesor - uśmiechnęła się ciepło.
- Dzień dobry - profesorka wstała od swojego biurka - Dobrze widzieć cię taką wesołą - twarz kobiety była wyraźnie rozpromieniona - Cieszę się, że wróciłaś.
- Ja również, brakowało mi tego miejsca, dobrze znów być w domu - usiadła na wskazanym przez starszą czarownicę miejscu.
- Jak się czujesz moja droga? - spojrzała na nią badawczo.
- Już wszystko dobrze, nie ma się o co martwić - zapewniła.
- Bardzo dobrze. Porozmawiajmy teraz o twojej posadce, otóż jak zapewne wiesz, jest wolne miejsce prefekta naczelnego Gryffindoru, zapewne Albus ci wspominał?
- Tak, zgodziłam się.
- Doskonale, podczas twojej nieobecności był nim Potter, trochę nie najlepiej mu szło, poza tym jest kapitanem drużyny, zatem jego obowiązki kolidowały z tym stanowiskiem - dodała nieco rozbawiona.
- Myślę, że Harry będzie świetnym kapitanem.
- Wyjaśnię ci co będziesz robić; patrolować korytarze, zawsze po dwoje z innego domu, musisz mieć oko na pierwszorocznych oraz na tych, którzy mają widoczne problemy, do twoich zadań należy kontrola punktów domu, organizacja boiska na treningi ale to wraz z Potterem. Musisz mieć wpływ na gryfonów, dawać im przykład swoją osobą, reprezentować ich w bieżących sprawach i służyć radą w potrzebie. Reszta sama wyjdzie w praniu.
- Rozumiem, czy mam swoje dormitorium? - zapytała zaciekawiona, dyrektor wspominał jej o nim.
- Tak, naturalnie. Chodźmy, pokażę ci gdzie to jest, niedługo zaczynają się zajęcia - dodała zerkając na zegar stojący na wprost biurka.
- Chętnie - zabrała torbę  i wyszły.
Kierowały się do jednej z południowych wież, w stronę pokoju wspólnego Gryffindoru. Dormitoria mieściły się na siódmym piętrze dookoła pokoju wspólnego, do dormitoriów chłopców i dziewczyn prowadziły osobne klatki schodowe. Minęły portret Grubej Damy i spiralnymi schodkami wyszły piętro wyżej. Ten fragment wieży był dziwnie wystający, jakby ktoś dobudował go nieumyślnie do reszty. McGonagall zastukała różdżką w zamek w drzwiach, który lekko zazgrzytał a grube bukowe drzwi uchyliły się.
- Oto twoje komnaty Hermiono, mam nadzieję że będziesz się tutaj dobrze czuła, tu jest mały holl, po lewej salonik z biblioteczką, po prawej sypialnia z toaletką i mały gabinet, na wprost łazienka. Z salonu możesz przechodzić bezpośrednio do pokoju wspólnego, możesz zabezpieczyć je hasłem. Wiem, że masz wiele obowiązków i pracy dlatego też przysługuje ci skrzat. Sigi? - trzasnęło i mała dość młoda skrzatka zjawiła się przy profesorce - Możesz poprosić ją cokolwiek. Sigi to jest Hermiona Granger, nowa prefekt naczelna, będziesz jej pomagać - obdarzyła niepewne stworzonko ciepłym spojrzeniem.
- Tak jest pani, czy czegoś sobie panienka życzy? - wytrzeszczyła wielkie niebieskie oczy.
- Nie, dziękuję. Jeśli czegoś będzie mi trzeba wezwę cię, możesz odejść - i zniknęła.
- Chyba wszystko już wiesz, zawsze możesz wrócić do swojego dormitorium. Kominki w salonie i sypialni są połączone z moim kominkiem a także Albusa. Zawsze można dodać połączenie lub jakieś zamknąć. Zależy od ciebie - uśmiechnęła się - Z mojej strony to wszystko, masz jakieś pytania?
- Mogę go przemeblować? - nie do końca pasował jej wystrój.
- Oczywiście, kiedy chcesz i jak chcesz.
- Cieszę się. Dziękuję. Jeśli coś przyjdzie mi do głowy wiem gdzie panią znajdę. Póki co muszę się zebrać na zajęcia, wieczorem zajmę się komnatami - westchnęła opierając się o futrynę drzwi.
- Powodzenia pani prefekt - McGonagall kiwnęła jej głową i wyszła.
Zebrała szybko książki do torby, przebrała się w szkolną szatę i ruszyła na zajęcia z numerologii. Nie wszystkie przedmioty mieli takie same, Hermiona miała dodatkową numerologię dla zaawansowanych i runy. Chłopaki woleli okrojony plan zajęć ze względu na treningi.
Zbliżała się godzina 14:00 i wszyscy schodzili się na obiad.
- Jak pierwszy dzień? - zapytał Potter siadając obok niej.
- Super, choć już mam do napisania esej z numerologii, ale cieszę się, że już jestem - widać było, że naprawdę jest zadowolona.
- I ty się cieszysz, że masz naukę? Ja nie mam do tego głowy - mruknął Ron siadając naprzeciw nich.
- To nic nowego - nałożyła sobie trochę pieczeni i sałatkę.
- Ja tam nie jestem zadowolony z tego co będzie za pół godziny...obrona, ze Snap'em - westchnął.
No tak, nie była to przyjemna wizja. Hermiona zerknęła na stół nauczycielski i zauważyła tam czarną postać obok Slughorn'a. Jakiż to był kontrast, Snape czarny i mroczny z ponurą miną, zapatrzony w płomień jednej ze świec, dziwiła się że jeszcze nie zgasła pod wpływem jego spojrzenia; a obok wesoły Slughorn opowiadający coś roześmianej Pomonie Sprout, ubrany w swoją ukochaną żółtą szatę. Zaśmiała się sama do siebie, ale ta mroczna postać jakoś ją zastanawiała. Nie wyglądał na złego, mszczącego się ale gdzieś odpłynął myślami.
- To będą pierwsze zajęcia i boję się pomyśleć jak to będzie wyglądało - rudy zajadał w najlepsze muffinki na deser.
- Przeżyjemy, może nie będzie tak źle, ja przetrwałam zajęcia z nim, to wy też - zapewniła widząc ich ponure miny.
- Jasne, wierzysz w to?
- Tak, gdyby nie to, nie wiem czy byłabym tutaj z wami.
- Zobaczymy na zajęciach, nie ma co psuć sobie nastroju, ale lepiej się zbierajmy, bo mamy dziesięć minut - Potter już zbierał do torby jeszcze kilka jabłek i ciastek aby nie paść z głodu do kolacji.
Poszli w stronę sali na czwarte piętro. Pod drzwiami już ustawiła się grupa osób chodzących na ten przedmiot. Chłopaki zaczepili Seamusa, stanęli obok drzwi zajęci rozmową. Hermiona została na chwilę sama, oparła się o ścianę, jej wzrok spoczął na jednej ze zbroi stojących dalej w korytarzu. Siedział obok niej Draco, bacznie przyglądając się swoim dłoniom. Coś jej nie pasowało, z zamyśleń wyrwał ją zgrzyt otwieranych drzwi. Wszyscy weszli do sali. Duża, przestronna z podestem na pojedynki po prawej stronie, z lewej ustawione ławki do nauki i ogromna tablica. Na podeście na wprost stało biurko nauczycielskie a dookoła niego masa dziwnych przyrządów, słojów, ksiąg i innych podejrzanych rzeczy. Przez wysokie okna wpadało światło dzienne, sala znajdowała się po północnej stronie to też było tutaj chłodno.
Drzwi trzasnęły, Snape przeszedł jak burza przez całą salę by po chwili stanąć na wprost nich. Obrzucił ich lodowatym spojrzeniem co wywołało jeszcze większą gęsia skórkę na plecach uczniów.
- Nie myślcie sobie, że skoro nie było zajęć w tamtym tygodniu to przepadną wam one. Nadrobimy to dzisiaj - fala pomruku - Cisza. Nie będę tolerował spóźnień, nieproszonego odzywania się, przeszkadzania i wtrącania. Wielu kretynów było już na tym stanowisku, zatem macie ogromne braki. Obowiązuje was podręcznik i wiedza z zajęć. Macie być przygotowani na każde zajęcia inaczej będę odejmował punkty. Czy to jasne? - cisza - O coś pytałem - mruknął unosząc brew.
- Tak jest profesorze - odpowiedzieli cicho.
Zaplótł ręce na piersi i zaczął przechodzić się po sali.
- Czarna magia to jedna z najobszerniejszych elementów naszego świata. Jest jego częścią, nieoderwalnym elementem istniejącym od zawsze. Na tych zajęciach mam uczyć was jak się przed nią bronić, lecz aby się bronić trzeba wiedzieć czym ona jest, poznać ją - jego głos był ponury, zimny jak lód ale gdzieś dało się wyczuć jego pasję w tym wszystkim - Aby walczyć z wrogiem, trzeba znać jego siłę, mocne i słabe strony. Czarna magia żyje, jest namacalna i obecna wśród nas. Każdy, kto ma z nią do czynienia, zgłębia ją, jest jej niewolnikiem, staje się jej elementem. Pochłania go, narzuca swoją wolę i wpływa na każdą podejmowaną decyzję, jest jak eliksir który po wypiciu rozprzestrzenia się po ciele, tak też ona wpija się w krew, mózg i serce a przede wszystkim, trawi ludzką duszę. Jest potężna, mówi nam jak postępować, by być kimś, by istnieć, by być dostrzeganym przez innych. Daje siłę, z którą trudno walczyć... - z każdym słowem dało się wyczuć jak bardzo ją podziwia, jak jest mu bliska. Wiedzieli, że to nie oznacza nic dobrego, ma ich uczyć obrony przed nią, a nie jej samej oraz podziwu do niej. Nie podobało im się to. Mieli tylko nadzieję, że nie będą musieli uczyć się niewybaczalnych.
- Każdy kto raz jej posmakuje, będzie chciał do niej wrócić, uzależni go od siebie a wtedy będzie chciała więcej i więcej. Co raz więcej żąda, posłuszeństwa, oddania, zagłębiania się co raz dalej. Jej ramiona są szerokie, zaciskają się powoli lecz skutecznie. Ten, kto ją lekceważy podpisuje wyrok na siebie.  Jeden błąd a kosztuje zawsze najwyższą cenę. Nielicznym udaje się utrzymywać na granicy i żyć tak, aby go nie zabiła... - stanął naprzeciw niej patrząc głęboko w oczy. Coś w jego duszy żyło własnym życiem, w czarnych tęczówkach dostrzegła przemykający mrok. Trwało to ułamek sekundy, ale ten czas wystarczył aby zapamiętać ten widok. Nie uważała go za niebezpiecznego, ale po tych słowach zaczęła się zastanawiać czy nie powinna. Harry patrzył na niego spod byka o dziwo chłonąc każde słowo. Pierwszy raz słyszał Snap'a takiego. Pierwszy raz ten facet gadał sensownie, spokojnie, bez wydzierania się, ale czy tak to powinno wyglądać? Nie sądził, by poznawanie czarnej magii było potrzebne do obrony przed nią. W tej chwili w głowie usłyszał słowa Dumbledora ''miłość to największa broń'' , zatem jeśli czarna magia to nienawiść, czy zwalać ją miłością? Nie wiedział co myśleć, swoją drogą zaciekawiły go słowa Snap'a. Wolał zaczekać, zobaczyć jak będą wyglądały zajęcia. Mistrz  Eliksirów usiadł za biurkiem i przypomniał już bardziej dawnego siebie.
- Otwórzcie podręczniki na stronie piątej. Zaczynamy od podstaw. Macie ogromne braki, nie sądzę by ktokolwiek pokazał wam najprostsze zaklęcia obronne. Na salę rzucono zaklęcia uniemożliwiające jej uszkodzenie, będziecie trenować na kolegach z ławki. Nie będzie samej teorii, macie ćwiczyć ponieważ bez tego marny wasz los, choć wątpię by mój cenny czas był wart marnowania go na takich pustogłowach jak wy. Do roboty, macie dziesięć minut na zapoznanie się częścią pierwszą zajęć. Później przejdziemy do ćwiczeń. Już! - huknął gdy powoli otwierali podręczniki.

***

Jeszcze chwila a wygadałby się zupełnie. Nie tak miały wyglądać zajęcia. Bardzo chciał powiedzieć jaka jest naprawdę czarna magia. Jakaś siła cisnęła mu te słowa na usta. Wiedział doskonale, jaka  jest Czarna Magia. Podziwiał ją, była jego pasją, życiem i duszą. Już dawno się w niej zatracił, jeszcze za czasów szkolnych, popchnęła go w stronę Czarnego Pana, śmierciożerców... Tak, dał się nabrać, wciągnąć i stracić swoje człowieczeństwo. Wiele czasu minęło, wiele wydarzeń miało miejsce, nim zrozumiał że popełnił błąd, lecz cena tego była wysoka. Z jednej strony był pełen podziwu dla niej, z drugiej nienawidził jej i siebie samego. Był tak głupi... Wiele zła działo się dookoła, nie musieli się do tego przyczynić, lepiej by znali jej siłę...
Zapomniał już jak przyjemnie jest być samemu na wieży zachodniej. Nikogo nie było w pobliżu. Był sam, sam ze swoimi myślami. Daleko na horyzoncie obijała się jeszcze łuna zachodu słońca. Wiatr delikatnie muskał mu twarz, gdzieś w oddali słyszał jeszcze śpiew słowika.

***

Hermiona już na dobre wkręciła się w naukę i zajęcia szkolne. Wieczorami przepisywała notatki, udało jej się dostać zaległe notatki z numerologii i runów, zaczarowała pióro by samo je przepisywało. Nie miała jeszcze czasu na uporządkowanie komnat. Postanowiła zająć się tym dzisiaj. Zdążyła tylko zaczarować wejście do pokoju wspólnego, udostępnić wejście dla Harrego, Rona i Ginny póki co. Rozłożyła wszystkie książki w małym gabinecie i postanowiła się uczyć. Drzwi huknęły o ścianę a Hermiona o mało nie dostała zawału.
- Ginny, na gacie Merlina co się stało? - zerwała się na równe nogi.
- Nic, zbieraj się! Masz coś ładnego?  - otworzyła wielką, rzeźbioną szafę szukając czegoś co się nada.
- Co? Po co? - zdziwiła się - Gdzieś się wybierasz?
- Slughorn, wiesz jaki on jest z resztą, postanowił zorganizować przyjęcie z okazji twojego powrotu, posadki prefekt naczelnej oraz pozycji Harrego jako kapitana, jest teraz jego ulubieńcem przez te eliksiry - zaśmiała się.
- Przyjęcie? Teraz? Ale ja nic nie mam, mam tylko starą sukienkę z Turnieju Trójmagicznego, ale nie wiem czy się w nią zmieszczę - nie była zbyt chętna, by iść na przyjęcie.
- Zmieścisz się, zmieścisz a jak nie to zaraz poprawimy, no już ubieraj - ponagliła ją.
- No dobrze, ale nie będę tam długo, chcę się pouczyć i muszę się tu wreszcie jakoś urządzić.
- Och, daj spokój jest sobota, jutro się tym zajmiesz - Hermiona wciskała się w sukienkę.
- A ty? Masz coś? Kiedy on w ogóle wymyślił to przyjęcie? Nawet nie mam z kim iść ! - wyszła zza parawanu, który stał obok łóżka.
- Weź Rona.
- Zwariowałaś? Przecież on nie ma nawet się w co ubrać. I jak? Jak wyglądam? - zapytała  niepewnie.
- Super, tylko chyba muszę przedłużyć - machnęła różdżką a sukienka wydłużyła się do kolan - Gotowe, lekki makijaż i będzie super.
- Nie mam kosmetyków.
- To nic, ja coś mam, chodź ze mną do dormitorium - pchnęła zaczarowane drzwi.
- Co z chłopakami? - zapytała gdy weszły do pokoju.
- Ja idę z Harrym - Ginny wyglądała na zadowoloną z tego faktu.
- Cieszę się. W takim razie ja muszę zabrać Rona, wyślę mu liścik - po krótkiej chwili papierowa jaskółka wyleciała z pokoju - Mam nadzieję, że Harry jakoś go ogarnie. Ron nie ma zbyt ładnych szat wyjściowych, jest kapryśny jak dziecko.
- Niestety wiem o tym.
Ginny ubrała brzoskwiniową sukienkę o podobnym kroju do tej którą miała Hermiona. Umalowała lekko przyjaciółkę i siebie, tak, że wydawać by się mogło iż w ogóle nie mają makijażu. Upięła jej włosy w luźny kok a swoje rozpuściła. Po chwili były gotowe. Zeszły do pokoju wspólnego gdzie czekali już chłopcy. Musiały przyznać że nie wyglądali źle. Harry chyba pomógł Ronowi przygotować szatę, była nieco krótka i trochę pomięta ale w miarę elegancka.
- Super wyglądasz Hermiono - powiedział niepewnie.
- Dziękuję Ron - to było nawet miłe.
Harry był pod wrażeniem Ginny. Wiedziała, że coś do niej czuje, zachowywał się zupełnie inaczej w gdy była obok. Przeszli do kwater Slughorna na parterze, korytarz udekorowany był lampionami a zza półokrągłych drzwi dobiegała ich muzyka. Harry przepościł Ginny przodem za nimi weszli Ron i Hermiona.
- Harry drogi chłopcze, Hermiono tak na was czekałem - ucieszył się szczerze na ich widok - Uwaga, uwaga moi drodzy! - krzyknął unosząc ręce do góry - Chciałbym coś powiedzieć, otóż dzisiejsze przyjęcie dedykowane jest Hermionie Granger z okazji jej powrotu oraz objęcia stanowiska prefekt naczelnej Gryffindoru, oraz Harremu Potterowi nowemu kapitanowi drużyny quidditcha! Gratuluję moi kochani - ktoś z młodszych pełnił rolę kelnera i podszedł, by podać im kieliszki z szampanem - Wasze zdrowie - i pociągnął spory łyk z kieliszka a za nim podążyła reszta.
Obowiązkowo każdy musiał mieć zdjęcie ze Slughornem, muzycy grali na żywo w kącie sali a kelnerzy podawali przystawki. Na stolikach ustawiono tace z owocami i ciasta. Sala udekorowana była na zielono i pomarańczowo szarfami, kotarami i lampionami. Atmosfera była dość przyjemna, w większości byli tu gryfoni z siódmego i szóstego roku, kilku puchonów i krukonów, nie było nikogo ze Slytherinu. Czas mijał szybko, mogli spokojnie porozmawiać ze sobą. Harry nawet zatańczył kilka razy z Ginny, Luna siedziała z Nevillem, Lavender z Deanem a bliźniaczki jak zwykle razem. Nie ciągnęła Rona do tańca, wiedziała że jest w tym beznadziejny. Ginny deptała go pod stolikiem i po jakimś czasie wyszli na parkiet, lecz nie była to dobra decyzja, rudy zdeptał jej stopy tak, że miała odciski. Ulotniła się delikatnie chcąc odpocząć, podeszła do uchylonego okna. Delikatna firanka przysłaniała je, to też weszła za nią aby nikt jej nie przeszkadzał. W sali było sporo osób, widziała kilku nauczycieli, panią Pomfrey a w dalszym planie nawet duchy. Harry, Ron i Ginny przepadli z jej pola widzenia, usiadła na parapecie ciesząc się chwilą spokoju. Nie wiedziała, która była godzina, z pewnością była tu już za długo. Gdy tylko zeszła z parapetu i już chciała pójść poszukać Rona, ktoś stanął przed kotarą. Ciemna postać stała tak kilka sekund nie ruszając się. Powoli chciała się wymknąć bokiem, lecz lodowaty uścisk na ramieniu zatrzymał ją.
- Dokąd Granger? - żelazny uścisk zatrzymał ją na miejscu.
- Dobry wieczór profesorze, wybieram się do dormitorium - lekko przestraszona patrzyła na niego, wciąż trzymał jej rękę - Może mnie pan puścić? - na jego twarzy pojawił się lekki grymas obrzydzenia - Coś się stało? - zastanawiała się o co mu chodzi.
- Nie jestem tu dla przyjemności Granger, mam przekazać waszej trójce wiadomość - wycedził przez zęby .
- Jaką? - zaciekawiła się - Słucham.
- Ty, Potter i Weasley macie stawić się u dyrektora we wtorek o 18:00 - nachylił się lekko w jej stronę.
- Czemu pan mi to mówi, czemu nie ktoś z Zakonu, lub sowa?- nie wiedziała czemu to on ją o tym informuje.
- Dyrektor wyjechał i nie wróci szybko - jego cierpliwość się kończyła. Wiedziała, że wiele sił kosztowało go przebywanie tutaj.
- Rozumiem profesorze, przekażę im - odpowiedziała spokojnie - czy to wszystko? Chciałabym znaleźć resztę, wychodzę i nie chcę by się martwili - dodała szybciej oddychając.
- Poczekają na ciebie przez minutę lub dwie. Masz zjawić się w poniedziałek w moim gabinecie o 18:30. Czeka cię sporo pracy - patrzył na nią chłodno, byli w takim miejscu, że nikt ich nie widział. Coś dostrzegła w tych czarnych oczach, coś czego jeszcze nie widziała. Oparła się o ścianę szukając wsparcia.
- Jako nauczyciel pełniący dzisiaj dyżur, mam za zadanie  odprowadzić cię - powiedział to bardzo cicho, tak żeby nikt go nie usłyszał, jedynie ona. Był już bardzo blisko, wyciągnął do niej rękę, pragnął jej dotknąć, jej delikatnej twarzy,  lecz strach jaki na niej dostrzegł, sparaliżował go. Czując się co najmniej dziwnie cofnął szybko rękę i odsunął się od niej jak gdyby parzyła.
Odszedł szybkim krokiem do drzwi. Stała tak przez chwilę starając się uspokoić. Co to miało być? Jeszcze wczoraj zachowywał się jak dzikus po wydarzeniach z dworu a teraz co? Co to było? Wyszła niepewnie zza zasłony rozglądając się czy nikt tego nie widział. Co mu do łba strzeliło? Cała się trzęsła w środku, na szczęście każdy był czymś zajęty. Natknęła się na Lunę i Nevilla.
- Widzę, że dobrze się bawicie - uśmiechnęła się ciepło.
- Tak, powiem ci, że całkiem tu fajnie - chłopak trzymał się bardzo blisko Luny, wyglądali na bardzo zajętych sobą.
- Cieszę się, że wam się podoba. Ja już mam gardło zdarte od opowieści, żartów i śmiechu, chyba z wszystkimi już rozmawiałam. Nie widzieliście Rona? - zapytała
- Tam jest, widziałam go z Lavender - wskazała na oddalony kąt sali. Tak, faktycznie był tam razem z młodszą gryfonką. Uśmiechnęła się w duchu do siebie.
- Przekażecie im, że wyszłam? Jestem zmęczona, chcę już iść spać - zrobiła do nich zaspaną minę.
- Jasne, tylko zgłoś Slughornowi, wiesz że nie możemy sami chodzić po zamku w nocy, z resztą dzisiaj dyżur ma Snape - Nevill szczerze go nie lubił.
- Tak wiem, spokojnie, poradzę sobie. Miłej zabawy - uśmiechnęła się przepraszająco i już jej nie było. Zgłosiła profesorowi, że wychodzi bo jest zmęczona i czeka ją nauka, po krótkiej rozmowie mogła już wyjść. Gdy była już przy drzwiach, podeszła do niej jakaś młodsza dziewczyna której nie znała, salon krukonów był niedaleko tak więc wyszły razem.

Miała już skręcać w jeden z korytarzy wiodących do wieży Gryffindoru, gdy będąc na klatce schodowej dostrzegła na zachodniej wieży postać. Kierowana ciekawością i lekkim strachem rzuciła na siebie zaklęcie kameleona ruszając w tamtą stronę, miała tylko nadzieję, że nie napotka na swojej drodze Snap'a...


Ten rozdział może wydać Wam się dziwny, lecz muszę jakoś pchnąć akcję, przyspieszyć. Nie uważam go za najlepszego, ale dzięki niemu będzie krok ku akcji :)

1 komentarz:

  1. Fajny rozdział :) mam wrażenie, że trochę... lżejszy niż poprzednie, chociaż jak czytałam wypowiedź Snape'a o czarnej magii miałam ciarki na plecach :D Czekam na dalszy rozwój wydarzeń ;)

    OdpowiedzUsuń