Bukowe
drzwi nawet nie zaskrzypiały gdy mroczna postać weszła
do komnat. Rozejrzał się po pracowni, nigdzie jej nie
widział. Maść gotowa, stanowisko uprzątnięte a lampa na stoliku wciąż płonęła. Przeszedł do małego salonu
i tam ją znalazł. Granger spała zwinięta w kłębek na sofie. Ogień w kominku nie płonął a ona nie miała żadnego koca, lekkie drgawki wskazywały na to iż było jej zimno. Przyglądnął jej się z nieodgadniętym wyrazem twarzy i niewiele myśląc
przyniósł koc z sypialni nakrywając Hermionę. Nie zastanawiając się dłużej nad tą sytuacją wyszedł do gabinetu.
Wrócił
właśnie od Dumbledora. Rozmowa z napastnikami gryfonki była
trudniejsza niż sądził. Znał ich obu. Ich rodzice byli śmierciożercami. Mógł to przewidzieć.
Ucisnął nasadę nosa czując jak głowa zaczyna go boleć.
Cholerny Albus i jego
pomysły...
Mogli ich przejrzeć, zrobić coś by było bezpieczniej. Po jej
ucieczce jasne było, że Czarny Pan zechce ją odzyskać. Wiedział, że może wykorzystać do tego dzieci, lecz nie wiedział kiedy i jak. Tylko co teraz
zrobi? Przecież miał okłamywać Dumbledora, wodzić za nos tak, żeby tym dzieciakom nic się nie stało jesli zostaną złapane. Nie udało się... Wiedział, że poniesie karę. Może nie będzie ona surowa, bo owi słudzy nie byli bardzo ważni dla Czarnego Pana, ale jednak to zawsze coś. Podszedł do barku po butelkę ognistej. Po dwóch
szklaneczkach poczuł się lepiej.
Zatopił
myśli w bursztynowym płynie. Nawet nie zwracał uwagi na
upływający czas.
Z
zamyślenia wyrwał go kobiecy głos, cichy i delikatny.
- Profesorze?
Wszystko w porządku?
- zapytała niepewnie uchylając drzwi.
- Nie nauczyli cię
pukać?
- warknął.
- Pukałam, gdzie pan był? - nie ruszał
się
z fotela przyglądając
się
małej szklance którą
trzymał w ręce.
Nie wyglądało
to na burzę,
więc
uznała że
może
wejść.
- To przesłuchanie Granger? - siedział
do niej plecami.
- Nie. Jestem ciekawa, czemu zostałam
sama - podeszła powoli do niego.
- Czemu nie wróciłaś
do siebie? - obojętne
spojrzenie trochę
ją
zaciekawiło.
- Zadał mi pan pracę,
wykonałam ją.
Czułam się
senna, z resztą
bałam się
znów wracać
sama...
- To zrozumiałe - mruknął.
- Coś pana trapi? -
naprzeciw biurka stało krzesło, spokój z jakim z nią
rozmawiał podpowiedział jej, że może
poczuć
się
swobodniej. Usiadła naprzeciw niego.
Badające
spojrzenie z nieco ściągniętą
twarzą
mówiło jej, że
coś
się
stało.
- Tych dwóch, których przesłuchaliśmy
zawieszono w prawach ucznia, zostali zatrzymani i odesłani do domów -
odpowiedział chłodno, ale coś jej nie pasowało - To
dzieci śmierciożerców...
- rzucił szybko.
- Jak to? To jakim prawem oni tutaj
byli? W szkole? - zdenerwowała się. Teraz i
Hogwart nie był już
bezpiecznym miejscem.
- Większość
dzieci śmierciożerców
nie jest groźna,
inni wcale nie chodzą
do szkoły. Ci dwaj byli zastraszani przez pewien czas. Albus uznał, iż
to tylko dzieci, więc
należy
je chronić
przed Czarnym Panem, lecz jak widać, chyba zmienili
zdanie... - jego ton głosu był dla Hermiony czymś dziwnym.
Zimny ale jednak z nutą
obawy, miał tłumić
to co czuł.
- To straszne... - domyślała
się,
jak musiały się
czuć.
- Każdy sam decyduje
o swoim losie...
- Miał pan je chronić
tak? Podczas ich działań,
żeby
nie zostali przyłapani - poczuła przypływ strachu.
Czarne oczy patrzyły na nią
bez mrugnięcia.
To spojrzenie nie było zamrażające,
ale jakby przepraszające.
Powoli opuścił
wzrok z jej drobnej twarzy.
- Tak, to było moim zadaniem -
odpowiedział cicho. Zamknęła
oczy wypuszczając
powietrze.
- Co teraz?
- Nic - głos Snap'a był wyprany z
emocji.
- Poniesie pan karę
prawda? - ogarnęło
ją
jakieś
dziwne poczucie winy. To paradoksalne, mieli ją złapać
i torturować
a może
nawet zabić,
nie udało się
a ona czuje się
winna, że
on poniesie karę...
Pokręciła
powoli głową
- Kiedy?
- Gdy informacja dotrze do Czarnego
Pana - odstawił szklankę
na biurko.
Hermiona patrzyła na tą
zmęczoną
twarz czując
jak łzy cisną
jej się
do oczu. Dość
już
miał cierpienia w życiu,
teraz będzie
cierpiał przez nią.
Te wszystkie wspomnienia związane z mroczną
stroną
jego osobowości
gdzieś
odleciały z jej głowy. Teraz widziała tylko mężczyznę,
który musiał ponieść
karę
za coś,
za co nie chciał odpowiadać. Przez kilka chwil
siedzieli tak patrząc
na siebie i żadne
nie umiało sobie powiedzieć co daje im ten widok.
- Przepraszam - szepnęła
niemal niesłyszalnie. Drgnął, dostrzegła to.
- Jesteś głupia
obwiniając
siebie. Nie dałaś
się
zabić
i za to przepraszasz? - zakpił. Pokręciła lekko głową
nic nie mówiąc.
Zacisnęła
oczy i usta, biorąc
głęboki
i powolny wdech chciała coś powiedzieć,
lecz syk jaki Snape z siebie wydał powstrzymał ją.
Szybkie
spojrzenie na jego ściągniętą twarz i rękę, którą złapał się za lewe przedramię wiele wytłumaczyło. Severus
wiedział doskonale co to oznacza, niestety Hermiona też.
Wstał
czym prędzej i poszedł ubrać swoje znienawidzone szaty.
Hermiona wybiegła za nim do salonu. Stał już przed lustrem trzymając w ręce
maskę. Nic nie mówił, skierował kroki ku drzwiom na
korytarz.
-
Wracaj do siebie, w tej chwili - warknął.
Nie
odzywała się, patrzyła tylko na tego
mrocznego mężczyznę ze ściągniętą w obawie twarzą.
-
Niech pan na siebie uważa - badała wzrokiem jego twarz.
Dostrzegła cień wdzięczności za te słowa, ale wiedziała że się boi tego co go czeka.
-
Idź - mruknął. Zaczekał aż się odwróciła i pobiegł w dugą stronę.
Hermiona
odwróciła się jeszcze dostrzegając niknące za zakrętem czarne szaty.
Czując
pustkę
w głowie poszła czym prędzej
do swoich komnat nie zwracając uwagi czy ktoś
jest w pobliżu
czy nie. Wir myśli
szalał w jej głowie.
***
Chłód nocy przywrócił mu trzeźwe
myślenie.
Musi wyzbyć
sie uczuć,
emocji i wspomnień.
Myślał,
że
będzie
to trudne po jej słowach, jednak postarał się je zbyć.
Aportował się
w dworze Malfoy'ów. Założył
obie maski, maskę
obojętności
i srebrną
maskę
śmierciożercy.
Przeszedł przez bramę
by po chwili znaleźć
się
w dobrze znanym mu salonie.
- Witaj Severusie - Czarny Pan
zaszydził ze swojego stałego miejsca - Wiesz oczywiście,
czemu ma miejsce to zebranie? - uśmiechnął
się
parszywie.
- Tak panie - odpowiedział grobowym
głosem, starając
się
aby jego głos brzmiał jak poczucie winy.
- Doskonale - szepnął
zadowolony. Wstał szybko ze swojego krzesła i podszedł do Severusa powiewając
swoimi długimi szatami - Nie wykonałeś mojego
polecenia Severusie. Nakazałem ci dopilnować, aby Dumbledore
nie złapał tych dzieciaków, a ty, nie zrobiłeś nic -
wyszczerzył się
wlepiając
swoje paskudne oczy w profil Snap'a.
- Wybacz mi panie, ale aby utrzymać
zaufanie tego starego durnia zmuszony zostałem zareagować
- lata praktyki były opłacalne. Zdusił w sobie wszystkie emocje.
- Ich zadaniem było sprowadzenie tej
szlamy! Mieli nie zostać
złapani! - przytłumiony głos odbił się echem w
salonie.
- Panie mój, jeśli
ukryłbym te działania, Dumbledore z pewnością
wiedziałby, że
to ja za tym stoję,
przez co usunąłby
mnie ze szkoły uniemożliwiając
śledzenie
jego poczynań
- patrzył w czerwone oczy lorda Voldemorta. Ten widok go obrzydzał, nigdy nie
widział brzydszej gęby.
- Miałeś wykonać
polecenie! Za brak posłuszeństwa czeka cię
kara Severusie! - krzyknął
obracając
się
jednocześnie
powalając
młodszego czarodzieja klątwą
na posadzkę.
W salonie przy długim stole siedziała
Narcyza, Draco, Bella i kilkoro innych ważniejszych
sługusów oraz wspomniani rodzice dzieci. Klątwa trwała i
trwała, zdawało mu się,
że
czas bardzo zwolnił. Przygotowany był na to, już nie raz
znosił Crucuio. Znał to uczucie. Wyszukał w swojej głowie wspomnienia,
które pozwalały mu przetrwać klątwę.
Nikt nie mógł podnieść
na niego różdżki.
W chwilach gdy przerywał sprawdzał jego umysł jak do tego wszystkiego doszło.
- Pomogłeś jej,
złamałeś
mój zakaz! Sprzeciwiłeś
mi się!
- kolejna fala klątw.
Jego ciało paliło się
żywym
ogniem a wnętrzności
wypełnił kwas. Ból rozdzierał mu głowę i gardło od
krzyków. Nie chciał tego czuć, chciał po prostu wstać
i uciec jak najdalej. Czarna szata podarta była od ocierania o kamień,
twarz miał brudną
od podłogi a ręce
otarte. Gdy już
poddawał się
błogiemu stanowi zawieszenia umysłu gdzieś na granicy
szaleństwa
jego umysł wypełniły wspomnienia, wspomnienia Granger. Jej delikatna piegowata twarz,
ciepłe czekoladowe oczy, miły i kobiecy głos. Przypomniał sobie jej ciepły
dotyk, zapach który go uspokajał i jego własne człowieczeństwo,
które umiała w nim znaleźć,
choć
sam nie potrafił. Znał jej uśmiech, który tak często
poprawiał mu parszywy nastrój, choć nigdy nie dawał
po sobie tego poznać.
Te myśli
pozwoliły mu przetrwać
tortury. Gdy Czarny Pan się znudził, lub uznał że
już
po prostu wystarczy wrócił na swoje miejsce wyraźnie wściekły
przez to co się
stało, ale też
na swój chory sposób zadowolony z wyżycia się
na kimś.
Severus leżał
na podłodze. Powoli podniósł się na kolana podpierając
na rękach.
Jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa, drżało
i czuł jak pojedyncze mięśnie
stały się
rozgrzanymi metalowymi prętami.
- To nie koniec - uśmiechnął
się.
Snape widział tylko skinięcie
ręką.
Przeniósł powoli spojrzenie na kąt stołu. Dwóch mężczyzn
i dwie kobiety podeszło do niego. Mocne uderzenie znów zwaliło go z kolan. Potężna
pięść
uderzyła go w skroń.
Nikt nic nie mówił. Nie musieli. Ktoś silny złapał go
za szatę
i przytrzymał tylko po to by kolejny mocny cios znów powalił go na kamienna
podłogę.
To powtarzało się
kilka razy. Nie miał sił na nic, choć to było
"miłą"
odmianą
od Crucio. Dwóch mężczyzn
okładało go pięściami
ile mieli sił i gdzie się
dało. Po twarzy, brzuchu plecach... już mu było obojętne.
Kobiety tylko przyglądały
się
w ciszy. Stracił poczucie czasu, gdy już mieli dość
odsunęli
się
od niego. Cieszył się,
że
to już
koniec i chyba nic juz się
nie może
stać.
- To czeka każdego
kto nie wykona moich poleceń, ale to i tak łagodna kara,
jesteś
dla mnie cenny Severusie, byłaby to strata... - zaszydził - Czy to zrozumiałe?
- Oczywiście panie
- wystękał.
Ciężko
było go zrozumieć.
Opuchnięta,
zakrwawiona i posiniaczona twarz nie ułatwiała mówienia. Niemal nic nie widział
spod spuchniętych
powiek.
- Spotkanie uznaję
za zakończone.
Ktoś
ma coś
do dodania? - zapytał widząc pogardliwe spojrzenie
kobiety, która w oczach miała podobne szaleństwo do Belli.
- Tak - odezwała się,
Voldemort nakazał skinięciem
ręki.
Klątwa
tnąca
dopadła Severusa szybciej, niż zdążył
się
odwrócić.
Poczuł jak plecy przecinają mu brzytwy a gorąca
krew kapie z namakjących
nią
szat.
- Rozejść się,
a ty masz wrócić
do zamku - prychnął
na niego.
Czarny Pan zakazał Narcyzie pomagać
Severusowi. Długo dość
leżał
na posadzce nim zmysły zaczęły do niego wracać.
Na trzęsących
się
rękach
i kolanach podniósł się
na nogi i bardzo wolno, szpecąc ścianę
krwią
przesuwał się
do schodów. Trzymając
się
kutej poręczy
zszedł na parter i wolnym krokiem przekroczył bramę
by po chwili zniknąć.
***
Szybki prysznic niewiele poprawił jej
humor. I tak miała wyrzuty sumienia, że będzie
cierpiał za nią.
Nie mogła zasnąć,
przewracała się
z boku na bok. Zegar wskazywał na 2;00 w nocy. Ogień
w kominku dogasał to też
wstała żeby
dołożyć
drewna. Czując,
że
sen nie ma ochoty jej dzisiaj odwiedzić porwała jedną
z ksiąg
leżących
na biurku. W świetle
ognia coś
zabłyszczało delikatnie na półce toaletki.
Eliksir Novgrena...
Hermiona obróciła w palcach podłużną
błękitną
buteleczkę
a delikatne światełko
migało na obrzeżach
kryształu. Nagle napadła ją pewna myśl.
Ubrała się
czym prędzej
ciepło, zarzuciła pelerynę
z kapturem chowając
fiolkę
w kieszeni. Porwała różdżkę
leżącą
na szafce nocnej, rzuciła na siebie sporą ilość
zaklęć
ochronnych i wybiegła z komnat.
Chłód nocy orzeźwił
jej umysł. Wzięła
głęboki
wdech wilgotnego od mgły powietrza a ono zakuło ją w płuca.
Postanowiła na niego zaczekać. Czuła, że
ta noc może
nie być
najlepszą.
Wiedziała, że
nie raz był torturowany ale świadomość,
że
ma w tym udział, przyprawiła ją o jeszcze większe
wyrzuty. Usiadła na jakimś
głazie leżącym
przy bramie. Będzie
tu czekać
ile będzie
musiała. Cisza szumiała w uszach, rosa przemoczyła jej buty i osiadała na
szacie. Noc była zimna toteż szczelniej okryła się
peleryną.
Tak naprawdę
nie wiedziała dlaczego to robi, czemu obchodzi ją los Snap'a.
Zamrugała szybciej uświadamiając
sobie, że
w zasadzie nigdy się
nad tym nie zastanawiała. Może wreszcie czas? Cóż...,
był jej nauczycielem, to jasne, ale czy każdy uczeń
interesuje się
losem swojego nauczyciela? Raczej nie, tu chodziło o coś
innego. Wiedziała, że
jej los jest zależny
od niego. Był w Zakonie, uczył ją, miała z nim
pracować...
Nie, to też
nie taka zależność...
Stał się
dla niej kimś
innym, ale nie umiała powiedzieć kim. Nie dało się nazwać
go kolegą,
znajomym czy też
broń
Merlinie przyjacielem. To było coś czego nie
umiała nazwać.
Może
chodziło o to, że
dostrzegała w nim rzeczy, których nie dostrzegali inni? Jego emocje i uczucia?
Może
chodziło to, że
się
narażał?
Dla nich wszystkich? Dla niej?... Tak, to już było
logiczniejsze. Dostrzegała w nim człowieka, nie bestię,
nie śmierciożercę,
nie demona ale człowieka, takiego samego jakim była ona. Zastanawiało ją
to, że
nikt tak w zasadzie nie przejmował się jego losem.
Zwłaszcza teraz, przed wojną a tym bardziej dzisiaj.
Skoro Dumbledore wiedział co się stanie, dlaczego nie wysłał
kogoś?
Czemu ten na pozór miły staruszek tak go traktuje? .... Nie znalazła odpowiedzi
i to ją
trochę
przerażało.
Jego los nikogo nie obchodził. Pójdzie na spotkanie to pójdzie, wróci to wróci,
nie wróci to znaczy, że
odebrał karę
za swoje życie...
Zadrżała,
nie była pewna czy przez tą myśl
czy przez zimno. Złapała się na tym, iż
zaczyna się
do niego mocno przekonywać.
Do słuszności
niektórych decyzji i że
rozumie jego rolę
w tej wojnie. Wzbudzał w niej dziwne odczucia, raz się
go bała, raz mu współczuła innym razem czuła się niezręcznie
w jego obecności.
Coś
załaskotało ją
w okolicy serca na myśl,
że
lubi z nim przebywać,
pracować,
rozmawiać...
Uśmiechnęła
się
delikatnie na wspomnienie jego zapachu, odruchowo wzięła
wdech mając
nadzieję,
że
ten cudowny zapach znów ją
ogarnie. Nic takiego się
nie stało... Jakiś
cichy głosik, bardzo daleko w głowie, szeptał Hermionie, że
zaczyna dostrzegać
w nim coś
więcej...
Ich losy już
zawsze będą
połączone...
I to nie była dla niej przerażająca wizja...
Trzask aportacji poderwał ją
na równe nogi. Wiedziała, że ma na sobie sporą
ilość
zaklęć
i nikt nie powinien wiedzieć o jej obecności.
Za bramą
był juz inny świat,
bardziej niebezpieczny, zwłaszcza teraz w nocy. Podeszła powoli do bramy starając
się
wypatrzeć
we mgle i bladym blasku księżyca cokolwiek. Słyszała
szelest ciągniętego
materiału. Kształt czarniejszy niż sama noc zbliżał
się
do niej. Czuła jak łomocze jej serce i miała nadzieję,
że
ten ktoś
go nie usłyszy. Ciche jęknięcie
wydało jej się
znajome. Owa postać
była co raz bliżej.
Brama zazgrzytała złowrogo w ciszy, metal zabrzęczał
echem. Tak, to był Snape. Jednym pociągnięciem
różdżki
zdjęła
zaklęcia.
Gdy tylko brama się
zamknęła
zachwiał się
mocno i podparł. W ułamku sekundy była przy nim, nie myśląc
jaka może
być
jego reakcja.
Był ciężki, zmęczony
i nie do końca
władał sobą.
- Granger - starał się
warknąć
ale nie wyszło mu to, usłyszała w tym głosie ból.
- Tak to ja profesorze, spokojnie -
podprowadziła go do głazu i pomogła mu usiąść. Blade światło
księżyca
padające
na jego twarz ukazało Hermionie straszny obraz. Oczy miał opuchnięte
i siwe, twarz podrapaną,
brudną
i mocno zakrwawioną.
Panika ją ogarnęła zakłócając
trzeźwe
myślenie.
Mogła sobie jedynie wyobrazić co się
tam działo. Czuć
go było krwią
i ziemią.
Szaty przyklejały się
do niej mokre od krwi, rosy i mgły. Czym prędzej odnalazła
fiolkę
z eliksirem w kieszeni i podała mu ją. Nie opierał się.
Trzymała go mocno aby nie zsunął się
z głazu. Czekała, cierpliwie czekała aż zacznie działać.
Oczy miał zamknięte,
szybko i ciężko
oddychał. Łzy cisnęły
jej się
w oczach.
- Profesorze? - szepnęła,
brak reakcji - Profesorze Snape - powiedziała mocniej widząc
jak otwiera oczy. Ciężko
było jej cokolwiek dostrzec w tych czarnych tęczówkach,
ponieważ
wciąż
było dość
ciemno.
- Granger - mruknął
starając
się
ocudzić.
-Pomogę panu -
szepnęła
gdy oparł się
o jej ramię.
Eliksir zrobił swoje po chwili, metaliczny zapach krwi nie ustał, ale wiedziała
że
jest już
lepiej.
- Co ty tu kurwa robisz? - warknął
wracając
już
bardziej do siebie.
- Czekam na pana - rzuciła mu badawcze
spojrzenie, bojąc
się
krzyków.
- Po cholerę?
Przecież
żyję.
Co ci przyszło do głowy? - brzydził się jej pomocą.
- Właśnie widzę...
- serce łomotało jej w piersi. Był w bardzo złym jeśli
nie tragicznym stanie. Nie musiała ukrywać, że
się
boi.
- Nie mam ochoty na kłótnie, jeszcze o
tym porozmawiamy. Wracaj do wieży w tej chwili - jakoś
jego ton nie działał na nią tak jak zwykle.
- Jeśli pan pójdzie
do zamku. Może
wezwę
kogoś?
- Ani się waż.
Granger do wieży!
- Nie jestem psem.
- Jestem zbyt zmęczony
na takie rzeczy - wstał powoli kierując kroki ku
zamkowi.
- Całe szczęście.
Potrzebował pan pomocy, więc jestem...
- Nie potrzebowałem...
- Czyżby?
Obrzucił ją
jedynie pogardliwym spojrzeniem. Nie ruszyło ją. Ulżyło
jej, że
jest z nim lepiej.
- Na co jeszcze czekasz? Wracaj w tej
chwili!
- Ale...
- Granger już!
- głos Snapa był już
mocniejszy. Cóż,
jak widać da sobie radę...
- Dobranoc - szepnęła
odwracając
się
na pięcie.
Poczuła ulgę
widząc,
że
może
już
sam iść.
Zakuła ją
jego niewdzięczność,
ale cóż,
już
taki był... Poszła powoli do swojej wieży nakładając
na siebie nową
warstwę
zaklęć.
***
Zegar w małym korytarzu wskazywał 4:30
nad ranem. Ogień
w kominku wciąż
płonął.
Hermiona machnięciem
różdżki
zapaliła oliwne lampy. Lustro na wprost ukazało jej straszny widok; blada, zziębnięta,
czerwona od zimna na twarzy, umazana krwią szata, policzki
i ręce.
Westchnęła
sama do siebie przyglądając
się
krwi na rękach.
Zrzuciła szatę
na podłogę
by móc spokojnie się
umyć.
Gorący
prysznic był tym czego teraz potrzebowała. Czuła jak jej ciało drży
z zimna i emocji. Mając
ogrom myśli
w głowie, nie umiała ich odróżnić.
Woda spływająca
po jej lodowatej skórze stygła momentalnie. Czerwona woda pachniała
metalicznie, ten zapach przyprawił ją o mdłości.
Stała tam dość
długo, tak długo aż
poczuła ulgę.
Wiedziała, że
rano są
zajęcia
ale to nie miało teraz żadnego
znaczenia. Ciepła pościel,
ogień
w kominku, łyk eliksiru bezsennego snu i już spokojnie
spała.
***
Dlaczego lochy były tak daleko?
Dlaczego ta droga tak bardzo mu się dłużyła?
Severus Snape szedł jak duch jedną ze swoich ścieżek.
Chciał jak najszybciej być
w swoich kwaterach. Przeklinał w myślach wszystkich
i wszystko co miało związek
z mijającą
nocą.
Miał kurewsko wszystkiego dość. Jeszcze ta cholerna Granger.
Zamknął
oczy stając
już
na środku
swoich kwater. Uciskając
nasadę
nosa starał się
opanować
by niczego nie rozwalić.
Miał ogromną
chęć
zdemolować
wszystko dookoła. Szybkim spojrzeniem namierzył butelkę
Ognistej Whisky , nie bawił się w nalewanie do szklanki
tylko pociągną
spory łyk z butelki. Paliło, ale to akurat było przyjemne. Trzymając
butelkę
w ręce
przyjrzał się
swojemu odbiciu w lustrze. Posiniaczona twarz, opuchnięte
oczy, zaschnięta
krew na skórze i włosach. Westchnął ciężko
do sam do siebie. Po cholerę mu to wszystko?... Odpowiedź
była za długa. Szaty namoknięte krwią
i rosą
zaczęły
mu ciążyć.
Zrzucił je czym prędzej
brzydząc
się
nimi. Znów kilka sporych łyków.
- Cholerna
Granger, musiała tam być?
- warknął
do swojego odbicia. Milczało. Nie mógł pojąć po co tam
siedziała? Po co na niego czekała? Że niby nagle obchodził
ją,
jego los? Przecież
on nikogo nie obchodził... Wszyscy się go bali...
gardził litością
i współczuciem, były dla niego czymś tak obrzydliwym
jak widok Voldemorta lub Nagini.
Jednak patrząc
w swoje bezdenne oczy dostrzegł coś innego. Coś
czego nie pamiętał
już
czym dokładnie było. Przywiązaniem? Przyzwyczajeniem?
Ale do czego? Do jej obecności...
Musiał przyznać sam przed sobą,
że
był jej wdzięczny.
Wiele razy ledwo żywy
zdawał raporty Dumbledorowi. Gdy w jakiś cudowny sposób
doczołgał się
do jego gabinetu Albus mu pomagał. Składał do kupy mając
odpowiednie eliksiry i zaklęcia. Raz gdy nie było go
długo wysłał McGonagall żeby
go poszukała, a ta zastała go nieprzytomnego w kałuży
krwi gdzieś
na błoniach. Nawet to nie zrobiło na starcu wrażenia. Nie
to, żeby
się
nad sobą
użalał,
wręcz
przeciwnie, żałował
że
go znalazła. Mógł już
mieć
od tego wszystkiego spokój. Miał później sporo
czasu, żeby
przemyśleć
swoje życie.
I choć
prawda bardzo bolała, musiał przyznać że
jego życie
zaczęło
się
zmieniać.
Dlaczego?... Bo ona umiała odnaleźć
moje człowieczeństwo.
Nigdy się
nie przyzna nikomu, że
jej widok był czymś
czego oczekiwał. Zabronił jej czekać, ale ona była
zbyt uparta. Wyrzuty jakie sobie robiła, nie dałby jej żyć
spokojnie. Miał przeczucie, że będzie
i nie mylił się.
Poczuł ogromną
ulgę
widząc
jej twarz, choć
tak przerażoną.
Gardził pomocą,
lecz Marlnie był jej wdzięczny
za nią.
Stawała się
jego aniołem, nie był tego świadom ale ten znajomy
głosik gdzieś
w środku
niego, cicho mu to podpowiadał. Aniołem, rozjaśniającym
najciemniejszą
noc...
Ś-W-I-E-T-N-Y rozdział. Tyle emocji i przemyśleń bohaterów. Powoli , drobnymi kroczkami zaczynają odkrywać w sobie swoje uczucia. I co mi się najbardziej spodobało, Hermiona odszukała w Severusie człowieka, który cierpi i który pomimo swojej roli i powagi swojego zadania nie ma pomocy ze strony zakonu. Z kolei On odkrył w niej jasne światełko w swojej egzystencji. Cudo
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny D.
Dziękuję :) Super, że ktoś tu jeszcze zagląda i bardzo mi miło, że się podoba :) Piszę w wolnych chwilach, których ostatnio mi brak, ale następny jest w trakcie :) Cierpliwości...Pozdrawiam Wszystkich :)
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do przedmówczyni, fantastyczny rozdział!
OdpowiedzUsuń