wtorek, 18 kwietnia 2017

Rozdział 26 ''Anioły chowają się w cieniach nas samych..."




Bukowe drzwi nawet nie zaskrzypiały gdy mroczna postać weszła do komnat. Rozejrzał się po pracowni, nigdzie jej nie widział. Maść gotowa, stanowisko uprzątnięte a lampa na stoliku wciąż płonęła. Przeszedł do małego salonu i tam ją znalazł. Granger spała zwinięta w kłębek na sofie. Ogień w kominku nie płonął a ona nie miała żadnego koca, lekkie drgawki wskazywały na to iż było jej zimno. Przyglądnął jej się z nieodgadniętym wyrazem twarzy i niewiele myśląc przyniósł koc z sypialni nakrywając Hermionę. Nie zastanawiając się dłużej nad tą sytuacją wyszedł do gabinetu.

Wrócił właśnie od Dumbledora. Rozmowa z napastnikami gryfonki była trudniejsza niż sądził. Znał ich obu. Ich rodzice byli śmierciożercami. Mógł to przewidzieć.
Ucisnął nasadę nosa czując jak głowa zaczyna go boleć.
Cholerny Albus i jego pomysły... Mogli ich przejrzeć, zrobić coś by było bezpieczniej. Po jej ucieczce jasne było, że Czarny Pan zechce ją odzyskać. Wiedział, że może wykorzystać do tego dzieci, lecz nie wiedział kiedy i jak. Tylko co teraz zrobi? Przecież miał okłamywać Dumbledora, wodzić za nos tak, żeby tym dzieciakom nic się nie stało jesli zostaną złapane. Nie udało się... Wiedział, że poniesie karę. Może nie będzie ona surowa, bo owi słudzy nie byli bardzo ważni dla Czarnego Pana, ale jednak to zawsze coś. Podszedł do barku po butelkę ognistej. Po dwóch szklaneczkach poczuł się lepiej.

Zatopił myśli w bursztynowym płynie. Nawet nie zwracał uwagi na upływający czas. 
Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos, cichy i delikatny.
- Profesorze? Wszystko w porządku? - zapytała niepewnie uchylając drzwi.
- Nie nauczyli cię pukać? - warknął.
- Pukałam, gdzie pan był? - nie ruszał się z fotela przyglądając się małej szklance którą trzymał w ręce. Nie wyglądało to na burzę, więc uznała że może wejść.
- To przesłuchanie Granger? - siedział do niej plecami.
- Nie. Jestem ciekawa, czemu zostałam sama - podeszła powoli do niego.
- Czemu nie wróciłaś do siebie? - obojętne spojrzenie trochę ją zaciekawiło.
- Zadał mi pan pracę, wykonałam ją. Czułam się senna, z resztą bałam się znów wracać sama...
- To zrozumiałe - mruknął.
- Coś pana trapi? - naprzeciw biurka stało krzesło, spokój z jakim z nią rozmawiał podpowiedział jej, że może poczuć się swobodniej. Usiadła naprzeciw niego.
Badające spojrzenie z nieco ściągniętą twarzą mówiło jej, że coś się stało.
- Tych dwóch, których przesłuchaliśmy zawieszono w prawach ucznia, zostali zatrzymani i odesłani do domów - odpowiedział chłodno, ale coś jej nie pasowało - To dzieci śmierciożerców... - rzucił szybko.
- Jak to? To jakim prawem oni tutaj byli? W szkole? - zdenerwowała się. Teraz i Hogwart nie był już bezpiecznym miejscem.
- Większość dzieci śmierciożerców nie jest groźna, inni wcale nie chodzą do szkoły. Ci dwaj byli zastraszani przez pewien czas. Albus uznał, iż to tylko dzieci, więc należy je chronić przed Czarnym Panem, lecz jak widać, chyba zmienili zdanie... - jego ton głosu był dla Hermiony czymś dziwnym. Zimny ale jednak z nutą obawy, miał tłumić to co czuł.
- To straszne... - domyślała się, jak musiały się czuć.
- Każdy sam decyduje o swoim losie...
- Miał pan je chronić tak? Podczas ich działań, żeby nie zostali przyłapani - poczuła przypływ strachu.
Czarne oczy patrzyły na nią bez mrugnięcia. To spojrzenie nie było zamrażające, ale jakby przepraszające. Powoli opuścił wzrok z jej drobnej twarzy.
- Tak, to było moim zadaniem - odpowiedział cicho. Zamknęła oczy wypuszczając powietrze.
- Co teraz?
- Nic - głos Snap'a był wyprany z emocji.
- Poniesie pan karę prawda? - ogarnęło ją jakieś dziwne poczucie winy. To paradoksalne, mieli ją złapać i torturować a może nawet zabić, nie udało się a ona czuje się winna, że on poniesie karę... Pokręciła powoli głową - Kiedy?
- Gdy informacja dotrze do Czarnego Pana - odstawił  szklankę na biurko.
Hermiona patrzyła na tą zmęczoną twarz czując jak łzy cisną jej się do oczu. Dość już miał cierpienia w życiu, teraz będzie cierpiał przez nią. Te wszystkie wspomnienia związane z mroczną stroną jego osobowości gdzieś odleciały z jej głowy. Teraz widziała tylko mężczyznę, który musiał ponieść karę za coś, za co nie chciał odpowiadać. Przez kilka chwil siedzieli tak patrząc na siebie i żadne nie umiało sobie powiedzieć co daje im ten widok.
- Przepraszam - szepnęła niemal niesłyszalnie. Drgnął, dostrzegła to.
- Jesteś głupia obwiniając siebie. Nie dałaś się zabić i za to przepraszasz? - zakpił. Pokręciła lekko głową nic nie mówiąc. Zacisnęła oczy i usta, biorąc głęboki i powolny wdech chciała coś powiedzieć, lecz syk jaki Snape z siebie wydał powstrzymał ją.
Szybkie spojrzenie na jego ściągniętą twarz i rękę, którą złapał się za lewe przedramię wiele wytłumaczyło. Severus wiedział doskonale co to oznacza, niestety Hermiona też.
Wstał czym prędzej i poszedł ubrać swoje znienawidzone szaty. Hermiona wybiegła za nim do salonu. Stał już przed lustrem trzymając w ręce maskę.  Nic nie mówił, skierował kroki ku drzwiom na korytarz.
- Wracaj do siebie, w tej chwili - warknął.
Nie odzywała się, patrzyła tylko na tego mrocznego mężczyznę ze ściągniętą w obawie twarzą.
- Niech pan na siebie uważa - badała wzrokiem jego twarz. Dostrzegła cień wdzięczności za te słowa, ale wiedziała że się boi tego co go czeka.
- Idź - mruknął. Zaczekał aż się odwróciła i pobiegł w dugą stronę.
Hermiona odwróciła się jeszcze dostrzegając niknące za zakrętem czarne szaty.
Czując pustkę w głowie poszła czym prędzej do swoich komnat nie zwracając uwagi czy ktoś jest w pobliżu czy nie. Wir myśli szalał  w jej głowie.

***

Chłód nocy przywrócił mu trzeźwe myślenie. Musi wyzbyć sie uczuć, emocji i wspomnień. Myślał, że będzie to trudne po jej słowach, jednak postarał się je zbyć. Aportował się w dworze Malfoy'ów. Założył obie maski, maskę obojętności i srebrną maskę śmierciożercy. Przeszedł przez bramę by po chwili znaleźć się w dobrze znanym mu salonie.
- Witaj Severusie - Czarny Pan zaszydził ze swojego stałego miejsca - Wiesz oczywiście, czemu ma miejsce to zebranie? - uśmiechnął się parszywie.
- Tak panie - odpowiedział grobowym głosem, starając się aby jego głos brzmiał jak poczucie winy.
- Doskonale - szepnął zadowolony. Wstał szybko ze swojego krzesła i podszedł do Severusa powiewając swoimi długimi szatami - Nie wykonałeś mojego polecenia Severusie. Nakazałem ci dopilnować, aby Dumbledore nie złapał tych dzieciaków, a ty, nie zrobiłeś nic - wyszczerzył się wlepiając swoje paskudne oczy w profil Snap'a.
- Wybacz mi panie, ale aby utrzymać zaufanie tego starego durnia zmuszony zostałem zareagować - lata praktyki były opłacalne. Zdusił w sobie wszystkie emocje.
- Ich zadaniem było sprowadzenie tej szlamy! Mieli nie zostać złapani! - przytłumiony głos odbił się echem w salonie.
- Panie mój, jeśli ukryłbym te działania, Dumbledore z pewnością wiedziałby, że to ja za tym stoję, przez co usunąłby mnie ze szkoły uniemożliwiając śledzenie jego poczynań - patrzył w czerwone oczy lorda Voldemorta. Ten widok go obrzydzał, nigdy nie widział brzydszej gęby.
- Miałeś wykonać polecenie! Za brak posłuszeństwa czeka cię kara Severusie! - krzyknął obracając się jednocześnie powalając młodszego czarodzieja klątwą na posadzkę
W salonie przy długim stole siedziała Narcyza, Draco, Bella i kilkoro innych ważniejszych sługusów oraz wspomniani rodzice dzieci. Klątwa trwała i trwała, zdawało mu się, że czas bardzo zwolnił. Przygotowany był na to, już nie raz znosił Crucuio. Znał to uczucie. Wyszukał w swojej głowie wspomnienia, które pozwalały mu przetrwać klątwę. Nikt nie mógł podnieść na niego różdżki. W chwilach gdy przerywał sprawdzał jego umysł jak do tego wszystkiego doszło.
- Pomogłeś jej, złamałeś mój zakaz! Sprzeciwiłeś mi się! - kolejna fala klątw. Jego ciało paliło się żywym ogniem a wnętrzności wypełnił kwas. Ból rozdzierał mu głowę i gardło od krzyków. Nie chciał tego czuć, chciał po prostu wstać i uciec jak najdalej. Czarna szata podarta była od ocierania o kamień, twarz miał brudną od podłogi a ręce otarte. Gdy już poddawał się błogiemu stanowi zawieszenia umysłu gdzieś na granicy szaleństwa jego umysł wypełniły wspomnienia, wspomnienia Granger. Jej delikatna piegowata twarz, ciepłe czekoladowe oczy, miły i kobiecy głos. Przypomniał sobie jej ciepły dotyk, zapach który go uspokajał i jego własne człowieczeństwo, które umiała w nim znaleźć, choć sam nie potrafił. Znał jej uśmiech, który tak często poprawiał mu parszywy nastrój, choć nigdy nie dawał po sobie tego poznać. Te myśli pozwoliły mu przetrwać tortury. Gdy Czarny Pan się znudził, lub uznał że już po prostu wystarczy wrócił na swoje miejsce wyraźnie wściekły przez to co się stało, ale też na swój chory sposób zadowolony z wyżycia się na kimś. Severus leżał na podłodze. Powoli podniósł się na kolana podpierając na rękach. Jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa, drżało i czuł jak pojedyncze mięśnie stały się rozgrzanymi metalowymi prętami.
- To nie koniec - uśmiechnął się. Snape widział tylko skinięcie ręką. Przeniósł powoli spojrzenie na kąt stołu. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety podeszło do niego. Mocne uderzenie znów zwaliło go z kolan. Potężna pięść uderzyła go w skroń. Nikt nic nie mówił. Nie musieli. Ktoś silny złapał go za szatę i przytrzymał tylko po to by kolejny mocny cios znów powalił go na kamienna podłogę. To powtarzało się kilka razy. Nie miał sił na nic, choć to było "miłą" odmianą od Crucio. Dwóch mężczyzn okładało go pięściami ile mieli sił i gdzie się dało. Po twarzy, brzuchu plecach... już mu było obojętne. Kobiety tylko przyglądały się w ciszy. Stracił poczucie czasu, gdy już mieli dość odsunęli się od niego. Cieszył się, że to już koniec i chyba nic juz się nie może stać.
- To czeka każdego kto nie wykona moich poleceń, ale to i tak łagodna kara, jesteś dla mnie cenny Severusie, byłaby to strata... - zaszydził - Czy to zrozumiałe?
- Oczywiście panie - wystękał. Ciężko było go zrozumieć. Opuchnięta, zakrwawiona i posiniaczona twarz nie ułatwiała mówienia. Niemal nic nie widział spod spuchniętych powiek.
- Spotkanie uznaję za zakończone. Ktoś ma coś do dodania? - zapytał widząc pogardliwe spojrzenie kobiety, która w oczach miała podobne szaleństwo do Belli.
- Tak - odezwała się, Voldemort nakazał skinięciem ręki. Klątwa tnąca dopadła Severusa szybciej, niż zdążył się odwrócić. Poczuł jak plecy przecinają mu brzytwy a gorąca krew kapie z namakjących nią szat.
- Rozejść się, a ty masz wrócić do zamku - prychnął na niego.
Czarny Pan zakazał Narcyzie pomagać Severusowi. Długo dość leżał na posadzce nim zmysły zaczęły do niego wracać. Na trzęsących się rękach i kolanach podniósł się na nogi i bardzo wolno, szpecąc ścianę krwią przesuwał się do schodów. Trzymając się kutej poręczy zszedł na parter i wolnym krokiem przekroczył bramę by po chwili zniknąć.

***

Szybki prysznic niewiele poprawił jej humor. I tak miała wyrzuty sumienia, że będzie cierpiał za nią. Nie mogła zasnąć, przewracała się z boku na bok. Zegar wskazywał na 2;00 w nocy. Ogień w kominku dogasał to też wstała żeby dołożyć drewna. Czując, że sen nie ma ochoty jej dzisiaj odwiedzić porwała jedną z ksiąg leżących na biurku. W świetle ognia coś zabłyszczało delikatnie na półce toaletki.
Eliksir Novgrena...
Hermiona obróciła w palcach podłużnąękitną buteleczkę a delikatne światełko migało na obrzeżach kryształu. Nagle napadła ją pewna myśl. Ubrała się czym prędzej ciepło, zarzuciła pelerynę z kapturem chowając fiolkę w kieszeni. Porwała różdżkę leżącą na szafce nocnej, rzuciła na siebie sporą ilość zaklęć ochronnych i wybiegła z komnat.

Chłód nocy orzeźwił jej umysł. Wzięła głęboki wdech wilgotnego od mgły powietrza a ono zakuło ją w płuca. Postanowiła na niego zaczekać. Czuła, że ta noc może nie być najlepszą. Wiedziała, że nie raz był torturowany ale świadomość, że ma w tym udział, przyprawiła ją o jeszcze większe wyrzuty. Usiadła na jakimś głazie leżącym przy bramie. Będzie tu czekać ile będzie musiała. Cisza szumiała w uszach, rosa przemoczyła jej buty i osiadała na szacie. Noc była zimna toteż szczelniej okryła się peleryną.
Tak naprawdę nie wiedziała dlaczego to robi, czemu obchodzi ją los Snap'a. Zamrugała szybciej uświadamiając sobie, że w zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiała. Może wreszcie czas? Cóż..., był jej nauczycielem, to jasne, ale czy każdy uczeń interesuje się losem swojego nauczyciela? Raczej nie, tu chodziło o coś innego. Wiedziała, że jej los jest zależny od niego. Był w Zakonie, uczył ją, miała z nim pracować... Nie, to też nie taka zależność... Stał się dla niej kimś innym, ale nie umiała powiedzieć kim. Nie dało się nazwać go kolegą, znajomym czy też broń Merlinie przyjacielem. To było coś czego nie umiała nazwać. Może chodziło o to, że dostrzegała w nim rzeczy, których nie dostrzegali inni? Jego emocje i uczucia? Może chodziło to, że się narażał? Dla nich wszystkich? Dla niej?... Tak, to już było logiczniejsze. Dostrzegała w nim człowieka, nie bestię, nie śmierciożercę, nie demona ale człowieka, takiego samego jakim była ona. Zastanawiało ją to, że nikt tak w zasadzie nie przejmował się jego losem. Zwłaszcza teraz, przed wojną a tym bardziej dzisiaj. Skoro Dumbledore wiedział co się stanie, dlaczego nie wysłał kogoś? Czemu ten na pozór miły staruszek tak go traktuje? .... Nie znalazła odpowiedzi i to ją trochę przerażało. Jego los nikogo nie obchodził. Pójdzie na spotkanie to pójdzie, wróci to wróci, nie wróci to znaczy, że odebrał karę za swoje życie... Zadrżała, nie była pewna czy przez tą myśl czy przez zimno. Złapała się na tym, iż zaczyna się do niego mocno przekonywać. Do słuszności niektórych decyzji i że rozumie jego rolę w tej wojnie. Wzbudzał w niej dziwne odczucia, raz się go bała, raz mu współczuła innym razem czuła się niezręcznie w jego obecności. Coś załaskotało ją w okolicy serca na myśl, że lubi z nim przebywać, pracować, rozmawiać... Uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie jego zapachu, odruchowo wzięła wdech mając nadzieję, że ten cudowny zapach znów ją ogarnie. Nic takiego się nie stało... Jakiś cichy głosik, bardzo daleko w głowie, szeptał Hermionie, że zaczyna dostrzegać w nim coś więcej... Ich losy już zawsze będą połączone... I to nie była dla niej przerażająca wizja...

Trzask aportacji poderwał ją na równe nogi. Wiedziała, że ma na sobie sporą ilość zaklęć i nikt nie powinien wiedzieć o jej obecności. Za bramą był juz inny świat, bardziej niebezpieczny, zwłaszcza teraz w nocy. Podeszła powoli do bramy starając się wypatrzeć we mgle i bladym blasku księżyca cokolwiek. Słyszała szelest ciągniętego materiału. Kształt czarniejszy niż sama noc zbliżał się do niej. Czuła jak łomocze jej serce i miała nadzieję, że ten ktoś go nie usłyszy. Ciche jęknięcie wydało jej się znajome. Owa postać była co raz bliżej. Brama zazgrzytała złowrogo w ciszy, metal zabrzęczał echem. Tak, to był Snape. Jednym pociągnięciem różdżki zdjęła zaklęcia. Gdy tylko brama się zamknęła zachwiał się mocno i podparł. W ułamku sekundy była przy nim, nie myśląc jaka może być jego reakcja.

Był ciężki, zmęczony i nie do końca władał sobą.
- Granger - starał się warknąć ale nie wyszło mu to, usłyszała w tym głosie ból.
- Tak to ja profesorze, spokojnie - podprowadziła go do głazu i pomogła mu usiąść. Blade światło księżyca padające na jego twarz ukazało Hermionie straszny obraz. Oczy miał opuchnięte i siwe, twarz podrapaną, brudną i mocno zakrwawioną. Panika ją  ogarnęła zakłócając trzeźwe myślenie. Mogła sobie jedynie wyobrazić co się tam działo. Czuć go było krwią i ziemią. Szaty przyklejały się do niej mokre od krwi, rosy i mgły. Czym prędzej odnalazła fiolkę z eliksirem w kieszeni i podała mu ją. Nie opierał się. Trzymała go mocno aby nie zsunął się z głazu. Czekała, cierpliwie czekała aż zacznie działać. Oczy miał zamknięte, szybko i ciężko oddychał. Łzy cisnęły jej się w oczach.
- Profesorze? - szepnęła, brak reakcji - Profesorze Snape - powiedziała mocniej widząc jak otwiera oczy. Ciężko było jej cokolwiek dostrzec w tych czarnych tęczówkach, ponieważ wciąż było dość ciemno.
- Granger - mruknął starając się ocudzić.
-Pomogę panu - szepnęła gdy oparł się o jej ramię. Eliksir zrobił swoje po chwili, metaliczny zapach krwi nie ustał, ale wiedziała że jest już lepiej.
- Co ty tu kurwa robisz? - warknął wracając już bardziej do siebie.
- Czekam na pana - rzuciła mu badawcze spojrzenie, bojąc się krzyków.
- Po cholerę? Przecież żyję. Co ci przyszło do głowy? - brzydził się jej pomocą.
- Właśnie widzę... - serce łomotało jej w piersi. Był w bardzo złym jeśli nie tragicznym stanie. Nie musiała ukrywać, że się boi.
- Nie mam ochoty na kłótnie, jeszcze o tym porozmawiamy. Wracaj do wieży w tej chwili - jakoś jego ton nie działał na nią tak jak zwykle.
- Jeśli pan pójdzie do zamku. Może wezwę kogoś?
- Ani się waż. Granger do wieży!
- Nie jestem psem.
- Jestem zbyt zmęczony na takie rzeczy - wstał powoli kierując kroki ku zamkowi.
- Całe szczęście. Potrzebował pan pomocy, więc jestem...
- Nie potrzebowałem...
- Czyżby?
Obrzucił ją jedynie pogardliwym spojrzeniem. Nie ruszyło ją. Ulżyło jej, że jest z nim lepiej.
- Na co jeszcze czekasz? Wracaj w tej chwili!
- Ale...
- Granger już! - głos Snapa był już mocniejszy. ż, jak widać da sobie radę...
- Dobranoc - szepnęła odwracając się na pięcie.
 Poczuła ulgę widząc, że może już sam iść. Zakuła ją jego niewdzięczność, ale cóż, już taki był... Poszła powoli do swojej wieży nakładając na siebie nową warstwę zaklęć.

***

Zegar w małym korytarzu wskazywał 4:30 nad ranem. Ogień w kominku wciąż płonął. Hermiona machnięciem różdżki zapaliła oliwne lampy. Lustro na wprost ukazało jej straszny widok; blada, zziębnięta, czerwona od zimna na twarzy, umazana krwią szata, policzki i ręce. Westchnęła sama do siebie przyglądając się krwi na rękach. Zrzuciła szatę na podłogę by móc spokojnie się umyć. Gorący prysznic był tym czego teraz potrzebowała. Czuła jak jej ciało drży z zimna i emocji. Mając ogrom myśli w głowie, nie umiała ich odróżnić. Woda spływająca po jej lodowatej skórze stygła momentalnie. Czerwona woda pachniała metalicznie, ten zapach przyprawił ją o mdłości. Stała tam dość długo, tak długo aż poczuła ulgę. Wiedziała, że rano są zajęcia ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Ciepła pościel, ogień w kominku, łyk eliksiru bezsennego snu i już spokojnie spała.

***

Dlaczego lochy były tak daleko? Dlaczego ta droga tak bardzo mu się dłużyła? Severus Snape szedł jak duch jedną ze swoich ścieżek. Chciał jak najszybciej być w swoich kwaterach. Przeklinał w myślach wszystkich i wszystko co miało związek z mijającą nocą. Miał kurewsko wszystkiego dość. Jeszcze ta cholerna Granger. Zamknął oczy stając już na środku swoich kwater. Uciskając nasadę nosa starał się opanować by niczego nie rozwalić. Miał ogromną chęć zdemolować wszystko dookoła. Szybkim spojrzeniem namierzył butelkę Ognistej Whisky , nie bawił się w nalewanie do szklanki tylko pociągną spory łyk z butelki. Paliło, ale to akurat było przyjemne. Trzymając butelkę w ręce przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Posiniaczona twarz, opuchnięte oczy, zaschnięta krew na skórze i włosach. Westchnął ciężko do sam do siebie. Po cholerę mu to wszystko?... Odpowiedź była za długa. Szaty namoknięte krwią i rosą zaczęły mu ciążyć. Zrzucił je czym prędzej brzydząc się nimi. Znów kilka sporych łyków.
- Cholerna Granger, musiała tam być? - warknął do swojego odbicia. Milczało. Nie mógł pojąć po co tam siedziała? Po co na niego czekała? Że niby nagle obchodził ją, jego los? Przecież on nikogo nie obchodził... Wszyscy się go bali... gardził litością i współczuciem, były dla niego czymś tak obrzydliwym jak widok Voldemorta lub Nagini.
Jednak patrząc w swoje bezdenne oczy dostrzegł coś innego. Coś czego nie pamiętał już czym dokładnie było. Przywiązaniem? Przyzwyczajeniem? Ale do czego? Do jej obecności... Musiał przyznać sam przed sobą, że był jej wdzięczny. Wiele razy ledwo żywy zdawał raporty Dumbledorowi. Gdy w jakiś cudowny sposób doczołgał się do jego gabinetu Albus mu pomagał. Składał do kupy mając odpowiednie eliksiry i zaklęcia. Raz gdy nie było go długo wysłał McGonagall żeby go poszukała, a ta zastała go nieprzytomnego w kałuży krwi gdzieś na błoniach. Nawet to nie zrobiło na starcu wrażenia. Nie to, żeby się nad sobą użalał, wręcz przeciwnie, żałował że go znalazła. Mógł już mieć od tego wszystkiego spokój. Miał później sporo czasu, żeby przemyśleć swoje życie. I choć prawda bardzo bolała, musiał przyznać że jego życie zaczęło się zmieniać. Dlaczego?... Bo ona umiała odnaleźć moje człowieczeństwo. Nigdy się nie przyzna nikomu, że jej widok był czymś czego oczekiwał. Zabronił jej czekać, ale ona była zbyt uparta. Wyrzuty jakie sobie robiła, nie dałby jej żyć spokojnie. Miał przeczucie, że będzie i nie mylił się. Poczuł ogromną ulgę widząc jej twarz, choć tak przerażoną. Gardził pomocą, lecz Marlnie był jej wdzięczny za nią. Stawała się jego aniołem, nie był tego świadom ale ten znajomy głosik gdzieś w środku niego, cicho mu to podpowiadał. Aniołem, rozjaśniającym najciemniejszą noc...


3 komentarze:

  1. Ś-W-I-E-T-N-Y rozdział. Tyle emocji i przemyśleń bohaterów. Powoli , drobnymi kroczkami zaczynają odkrywać w sobie swoje uczucia. I co mi się najbardziej spodobało, Hermiona odszukała w Severusie człowieka, który cierpi i który pomimo swojej roli i powagi swojego zadania nie ma pomocy ze strony zakonu. Z kolei On odkrył w niej jasne światełko w swojej egzystencji. Cudo
    Pozdrawiam i weny D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Super, że ktoś tu jeszcze zagląda i bardzo mi miło, że się podoba :) Piszę w wolnych chwilach, których ostatnio mi brak, ale następny jest w trakcie :) Cierpliwości...Pozdrawiam Wszystkich :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyłączam się do przedmówczyni, fantastyczny rozdział!

    OdpowiedzUsuń