niedziela, 26 marca 2017

Rozdział 25 "Za każdym zakrętem czyha nieznane..."





Czas mijał im szybko, dawał o sobie znać zmieniając barwy otoczenia na złoto-czerwone, bądź zakrywając wszystko mgłą. Sobotni poranek okazał się jednym z najchłodniejszych od początku roku. Pomimo nie do końca sprzyjającej aury, na boisku do quidittcha było gwarno. Grupa chłopaków przepychała się między sobą rywalizując o najlepsze miotły. Harry jako kapitan, odpowiedzialny był za trening drużyny.
- Chciałbym wam coś powiedzieć... - zaczął spokojnie mając nadzieję, że się uciszą - Bądźcie cicho - Nic. Brak reakcji.
- Cisza! Zamknijcie się wreszcie! - wszyscy zamarli patrząc na drobną osóbkę za ich kapitanem.
- Dziękuję Ginny - skinął jej głową - Za tydzień odbędzie się mecz  z borsukami więc chciałbym poćwiczyć. Będzie też kilka zmian w drużynie. - Nie wyglądali na zainteresowanych.  Zaczęli zajmować swoje miejsca. Na trybunie siedziało kilka osób chcących dopingować swoich.
- Chyba się nie gniewasz co? - ktoś trącił Rona ramieniem.
- A za co? - wyższy chłopak wyprzedził go.
- Staram się o pozycję obrońcy - Cormac oparł się o miotłę w pełni zadowolony.
- Co? Serio? Taki byk jak ty? Bardziej pasujesz na pałkarza. Obrońca ma być szybki, zwinny i czujny...
- Dam sobie radę - odparł pewny siebie - Aaa, słuchaj, nie przedstawiłbyś mnie tej Granger? Wiesz, chętnie bym ją bliżej poznał nie? - poklepał go po ramieniu wyszukując wzrokiem Hermionę na trybunie.
Każdy gracz zajął swoje miejsce, Ron walczył z McLaggen'em  o miejsce w drużynie. Zimny wiatr smagał im twarze, a wilgoć mgły ograniczała widoczność. Walka nie była łatwa. McLaggen był dobry, nawet bardzo dobry. Reagował szybko, był silny i pewny siebie. Ron ledwo trzymał się na miotle. Słowa jego rywala jeszcze bardziej roztrzepały jego nerwy. Zainteresował się Hermioną... Zdawał sobie sprawę, że przegra w obu pojedynkach...
Weasley nie był świadomy tylko jednej rzeczy, że ktoś uważnie mu się przyglądał. Lavender siedziała obok Hermiony podekscytowana widowiskiem, a dokładnie jedną osobą. Patrzyła na niego jak na obrazek kibicując jak tylko mogła.
Cormac również rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę trybuny. Zainteresowała go pewna gryfonka  siedząca sama na jednej z ławek. Niepewnie machała Ronowi ręką, jak gdyby dodając otuchy.
Obaj nie dawali za wygraną, choć Ron był o punkt do tyłu. Widziała jak się zachowywał, jego flirciarskie spojrzenie miło łaskotało, choć świadomość tego jaki był ocudziła Hermionę. Uśmiechał się niewinnie, lustrował całą jej osobę widocznie zainteresowany.
- Confundus - szepnęła zakrywając usta dłonią, tak aby nikt nie widział. Miotła Cormaca przesunęła się nagle w prawo odsłaniając  bramkę, w którą trafił jeden z graczy. Ron wygrał ku uciesze własnej, Hermiony, Harrego i zafascynowanej nim Lavender.

Trening dobiegł końca. Wszyscy przeszli do dormitoriów. Ciepły prysznic i herbata złagodziły nieco rumieńce na policzkach graczy. Rozsiedli się wygodnie w Pokoju Wspólnym ciesząc się sobotnim przedpołudniem. Jedni grali w szachy, inni w karty bądź inne gry a reszta po prostu rozmawiała. Trójka przyjaciół usiadła przed kominkiem aby się ogrzać.
- Wiecie, już myślałem że nie wygram. Cormac chyba się nie załamał? - Ron zadowolony z siebie zajął sam całą kanapę - A wiesz... on chyba coś do ciebie ma... - mruknął do Hermiony.
- Co? Bzdura... jest wredny - zajęła się czytaniem gazety. Siedziała na podłodze obok mając nadzieję, że nikt nie widzi jej rumieńca. Rudy pokręcił głową zrezygnowany, przez przypadek dostrzegając jak Lavender macha mu z kąta pokoju, mimo to uśmiechnął się sam do siebie w przypływie szatańskiej myśli...
- Znacie takie zaklęcie? Sectumsempra? - Harry dał znać o swojej obecności podsuwając im pod nos podręcznik do eliksirów. Również siedział obok kanapy zajęty starą książką.
- Nie, nie chcę. Gdybyś miał choć trochę rozumu oddałbyś tę książkę - była zniesmaczona oszustwami Harrego na eliksirach.
- Nie wchodzi w grę, jest najlepszy, nawet lepszy niż ty, Slughorn go uwielbia - głos Weasley'a oznaczał, że nie ma mowy o oddaniu książki. Posłała mu zabijające spojrzenie. - No co? - mruknął.
- A wiadomo czyja to książka? Daj zobaczę - wyciągnęła rękę do Pottera.
- Nie, nie - odskoczył jak oparzony.
- Co? Ale dlaczego? - ruszyła za nim.
- Bo okładka jest zniszczona - walnął na odczepnego, trzymając książkę kurczowo przy sobie.
- Bo okładka jest zniszczona... też coś. Widziałam książki w gorszym stanie - oburzyła się.
Harry uciekał w kąt pokoju, lecz nie udało mu się to.
- Książę Półkrwi, tak tu jest napisane - Ginny wyszarpnęła mu podręcznik gdy przechodził obok.
- Co? - zaciekawiła się.
- To książka Księcia Półkrwi - cofała się gdy jej przyjaciel sięgał po swoją własność.
Westchnęły nad głupotą Wybrańca. Nie wiedział kim jest ten książę, ani co chciał osiągnąć bazgrając po podręczniku. Raczej był geniuszem jeśli chodzi o eliksiry i Harry był mu bardzo wdzięczny. Z tą książką może mieć wybitny z eliksirów a to otworzy mu drogę do zostania aurorem.
- Co z nią zrobisz? - burknęła zła.
- Nic, przecież to sekret jego geniuszu - parsknął Weasle'y.
- Jak chcesz, ale jeśli wpakujesz się w jakieś kłopoty... - Hermiona pokręciła głową nad głupotą przyjaciela.
- Poradzę sobie - mruknął zaczytany.
Widząc, że chłopaki mają swoje zajęcia postanowiła wrócić do swoich komnat. Zawołała skrzatkę by ta przyniosła jej cos do jedzenia. Rozsiadła się nad książką w przekonaniu, że to pomoże jej odpocząć przed wieczorną pracą nad eliksirami.
''Książę Półkrwi''... Ciekawiło ją kim jest tajemniczy książę. Nie przypominała sobie, aby gdzieś o tym słyszała, żeby choć w jednym tekście padł ten tytuł. Obiecała sobie sprawdzić jutro w bibliotece. Czuła się bardzo senna. Hermiona nie przywykła do spania w dzień, lecz mając sporą ilość pracy ostatnimi czasy, nie pogardziła chwilą snu. Budzik uporczywym brzęczeniem dał jej znać, że czas na kolację. Trochę obawiała się wieczoru. Praca ze Snap'em już powoli przestawała ją przerażać, choć sam w sobie bywał przerażający. Czuła gdzieś w środku, że ten facet nie jest taki, za jakiego wszyscy go uważają. Nawet lubiła chwile, gdy stawał sie bardziej ludzki, mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Kiedy zdała sobie sprawę jak głupio musiało to wyglądać, odetchnęła z ulgą, że jest sama i nikt nie wie o czym pomyślała. Przeklęła się w myślach za to i poprawiając szatę poszła na kolację.

***
Kolacja była bardzo smaczna, a może tylko jej się wydawało? Była głodna, ale to chyba było spowodowane perspektywą długiej pracy nad eliksirami. Chciała mieć siłę do pracy.
- Hermiona odprowadzić cię? - Ron krzyknął do niej gdy mijała już kilkoro uczniów na korytarzu.
- Nie trzeba, dam sobie radę. Idźcie do biblioteki - wymowne spojrzenie przyjaciółki przypomniało mu co mieli zrobić z Harrym.
- Jasne, no to do zobaczenia - uśmiechnął się do niej ciepło.
- Do zobaczenia - odwróciła się i zniknęła w tłumie. Dobrze znała drogę do gabinetu Mistrza Eliksirów, ale tym razem wydawała jej się jakaś inna. Panowała cisza, tylko chwilami, gdzieś w labiryncie korytarzy odbijało się echo dalekich rozmów i jej kroki. Przystanęła w ciemnym zaułku rzucając na siebie zaklęcie kameleona. W ułamku sekundy dostrzegła jakiś cień za jedną ze zbroi. Serce zaczęło bić jak oszalałe. Zatrzymała się nie oddychając. Nic. Nic się nie stało. Szła dalej powoli nasłuchując. Szelest, szybki oddech i palący ból... różdżka poleciała w kąt. Zimna posadzka łagodziła ogień trawiący jej plecy, nie mogła się ruszyć.
- Idioto! Coś ty zrobił? - ktoś warknął przez zęby.
- No co? Miałem ją obezwładnić - szepnął.
- Tak, żeby była nieprzytomna a ona kontaktuje kretynie - paniczny głos był stłumiony.
- I co z tego, jest tutaj. Nigdzie się nie wybiera...
- I co mam z nią zrobić? Na plecach zanieść?
- Nie pomyślałem...
- Jak zwykle. Jak można być takim debilem? - poczuła jak ktoś zawiązuje jej oczy. Leżała twarzą do ziemi a wielkie ręce zasłaniają jej twarz.
- Podnieś ją!
- Spadaj, czy ja jestem Herkulesem?
- Rób kurwa co mówię!
- Nie klnij na mnie - ten większy się zdenerwował. Ktoś mały stanął obok niej. Zebrała w sobie całą siłę uderzając mocno przeciwnika pod kolanem. Runął na ziemię z zaskoczenia. Zdarła opaskę z oczu i niewiele myśląc złapała zimne ostrze z kieszeni przystawiając mu do gardła. Siedzieli na podłodze niepewni co się właśnie stało. Hermiona w przypływie adrenaliny trzymała mocno małego chłopaka za szatę. Drugi porwał jej różdżkę.
- Ani się waż - ostrzegał dobrze zbudowany brunet.
- Poderżnę mu gardło jeśli nie oddasz mi różdżki - zagroziła. Wszystko się  w niej trzęsło z nerwów.
- Jasne - zaśmiał się - Ty?
Patrzyła na nich wielkimi przestraszonymi oczami. Szkarłat krwi zaczął szpecić ostrze...
- Ty kretynie, rób co mówi! - zgrzytnął z bólu mniejszy.
- A, dobra, dobra jasne - z tępą miną odłożył różdżkę.
- Siad! W tej chwili, obok niego - nakazała mu skinięciem głową. Posłusznie wykonał polecenie.
Porwała czym prędzej najbliższążdżkę - Co to miało być? - celowała prosto w nich - Co, pytam się! - mały krok ku nim.
- Nie powiemy !
- Powiecie, jak wam podam veritaserum!
- To niedozwolone! - ryknął większy.
- Kretynie ona pracuje ze Snap'em, ma ten eliksir!
- Kurwa...
- Jako, że jesteście dzieciakami mam prawo odjąć wam punkty - 100 od każdego.
- Jaka to straszna kara...
- I szlaban, dla każdego do końca roku - grobowy głos zamroził jej krew. - Co się tu dzieje ?
Mroczna postać wyłoniła się z cienia w mgnieniu oka, cicho i bezszelestnie jak czarny kot.
Odwróciła się.... Błąd...
Krzyk wypełnił korytarz, a kamień pokrywał się czerwienią, błysnęło światło a gdy upadała, silne ramiona złapały ją. Snape w jednej chwili zareagował, zaklęcie petryfikujące pozbawiło ich ruchu, lecz ostrze przeszyło Hemionie nogę.
- Profesorze! To boli! - ułożył ją na podłodze, długi sztylet przebił jej nogę nieco ponad kostkę na wylot.
- Daj mi się skupić - szepnął. Jego twarz nie wyrażała nic, absolutnie nic. Jedynie w oczach błysnął jakiś cień strachu. Wyjął ostrze powoli mamrocząc zaklęcia i tamując krew. Był skupiony nad swoją pracą. Czuła się senna, słaba i było jej chłodno.
- Granger, nie panikuj już po krzyku - pomógł jej wstać i utrzymać się na własnych nogach - Nie miałaś przebitej kości, ścięgna też są całe - mówił tak jakby opisywał pogodę, przywykła już trochę do jego stylu bycia - W pracowni mam eliksir Novgrena , chodź.
- Co pan tu robi?
- Przyszedłem na spacer - warknął.
- Spóźniłam się, bo oni mnie napadli! Nie dziwi to pana? Czemu takie dzieciaki mnie zaatakowały? - zesztywniał. Zupełnie o nich zapomniał.
- Wyślij patronusa Albusowi - kiwnęła głową posłusznie wykonując polecenie. Usiadła na kamiennym parapecie okna.
Snape zdjął zaklęcie wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Panie profesorze... - jęknęli na raz.
- Co wam do cholery strzeliło do głowy? Co to miało być? - warknął zimnym jak kamień tonem.
- My... - zaczął większy
- Elokwentnie panie Winslet, zaraz będzie tu dyrektor i to jemu macie wszystko powiedzieć, jeśli dowiem się, że którykolwiek kłamie, nie ręczę za siebie - jego osoba sama w sobie wzbudzała strach, a teraz ton o temperaturze zera absolutnego, jeszcze bledsza cera i pioruny w oczach niosące groźbę długiej i bolesnej śmierci sprawiły, że chłopcy drżeli wyglądając jak dwa topielce.
- Niech nas pan nie zabija, błagam... - jęknął mniejszy.
Nie minęło kilka minut a odgłosy szybkich kroków dały się słyszeć w głębi korytarza.
- Dobry Godryku co się stało? - McGonagall zatrzymała się mnąc w garści szatę. Szybkie spojrzenie na Hermionę i tych dwóch wiele wyjaśniało.
- Severusie? - Pytające ale i poważnie zdziwione spojrzenie dyrektora zmusiło go do mówienia.
- Granger miała przyjść do pracowni o 19;30, spóźniała się, więc poszedłem jej szukać. I zastałem to - wskazał na nich różdżką.
- Panie profesorze, oni na mnie napadli. Dostałam jakimś zaklęciem, upadałam a oni chcieli mnie gdzieś zabrać. Ocknęłam się i próbowałam sobie poradzić sama - krew na szyki jednego z nich, potwierdził jej słowa - i po chwili znalazł mnie profesor Snape, to ich nie powstrzymało , a on  przeciął mi sztyletem nogę. Albus rzucił szybkie spojrzenie na kałuże krwi na podłodze.
- Nic więcej nie wiemy - mruknął młodszy czarodziej.
- Rozumiem, Severusie zaopiekuj się panną Granger. Ja zabieram ich do gabinetu na przesłuchanie.
- Abusie, ona nie może pracować w takim stanie!
- Nic mi nie jest pani profesor, dam sobie radę. Rana już jest zagojona, to tylko lekki ból, minie - uśmiechnęła się blado.
- To decyzja panny Granger, Minerwo. Severusie, możesz ich odczarować?
- Idziecie z nami - kobieta stanęła za chłopcami, pilnując by nic głupiego nie przyszło im do głowy.
- Severusie, przyjdź do mnie za pół godziny - i zniknęli w krętym korytarzu.
- Chodź Granegr - mruknął podając jej ramię tak aby się na nim lekko wsparła.

Szli powoli ku lochom. Starała się odpędzić myśl, że lubi gdy jest blisko, lubi jego ciepło i ...
Pokręciła lekko głową nad swoją głupotą, choć coś nieznanego dziwnie się w niej trzęsło na myśl o tej sytuacji. Dotarli do pracowni, po kilku minutach mogła spokojnie usiąść w fotelu. Podał jej eliksir po którym od razu poczuła się lepiej.
- Nie wiem, czy jesteś w stanie pracować, ale skoro już cię tu przyprowadziłem i muszę znosić twoją obecność, przydaj się i zrób kociołek maści na siniaki i otarcia. Poppy mnie o nią prosiła, ostatnio jest sporo treningów w qudditcha.
- Oczywiście, czy coś jeszcze? - zapytała nieśmiało. Wiedziała, że nie jest w najlepszym nastroju.
- Nie, to wszystko - mrukną odwracając się.
Oddała mu fiolkę po eliksirze. Niewiele myśląc złapała go za rękaw szaty.
- Granger, co ty robisz? - zatrzymał się jak wryty.
- Dziękuję profesorze - uśmiechnęła się do niego tak ciepło, jak tylko mogła w takiej chwili. Na chwilę jego pojrzenie stało się bardziej przyjazne, ciepłe i mogłaby przysiąc, że był to rodzaj odwzajemnienia na jej uśmiech - Mogli mnie zabić lub porwać lub zrobić coś jeszcze innego, ale dzięki panu nic się nie stało.
- Tak, to bardzo zastanawiające zachowanie - mruknął unikając jej spojrzenia. Wciąż trzymała go za szatę i patrzyła w górę na niego. W jakiś niezrozumiały dla niej sposób wydawał jej się mniej obcy niż zwykle.
- Zamierzasz mnie tak trzymać do jutra? - warknął starając się być bardziej sobą.
- A tak, przepraszam. - speszyła się nieco.
- Przy biurku są wszystkie składniki, możesz spokojnie pracować. Muszę iść do Albusa.
- Rozumiem - skinęła głową i powoli przeszła do biurka, a Snape zniknął w kominku.

- Gdybym i ja miała połączenie z tym cholernym lochem to nic by się nie stało! - mruknęła zła - Muszę o tym z nimi pogadać - pokręciła głową i zabrała się za pracę.

Myśli Hermiony popłynęły w siną dal...Nie znała tych chłopaków, nie wiedziała nawet kim są...No tak, nawał obowiązków daje o sobie znać...Czego chcieli? Zrobić jej kawał? Tak, jasne powalając na ziemię i zabierając cholera wie gdzie...Może to jakaś zemsta? Może, sprawdzali swoją siłę czy coś? A może ktoś ze ślizgonów im kazał to zrobić? Jeśli to była inicjacja? Może to dzieci śmierciożerców? Może ktoś z zewnątrz im kazał? A jeśli to Draco?... Niee, on nie zrobiłby czegoś takiego... A może...


Jej myśli błądziły gdzieś w dziwnej próżni. Czas mijał. Maść prawie była gotowa, a Snapa nie było nadal... Skończyła swoją pracę i czując się bardzo senna niewiele myśląc, poszła do małego salonu i ułożyła się wygodnie na sofie. Sen przyszedł szybciej niż zdążyła o nim pomyśleć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz