Czas mijał im szybko, dawał o sobie znać zmieniając barwy otoczenia na
złoto-czerwone, bądź zakrywając
wszystko mgłą. Sobotni poranek okazał się jednym z najchłodniejszych od początku roku. Pomimo nie do końca sprzyjającej aury, na boisku do quidittcha było gwarno. Grupa
chłopaków przepychała się między sobą
rywalizując o najlepsze miotły. Harry
jako kapitan, odpowiedzialny był za trening drużyny.
- Chciałbym wam coś powiedzieć... - zaczął
spokojnie mając nadzieję, że się uciszą - Bądźcie
cicho - Nic. Brak reakcji.
- Cisza! Zamknijcie się wreszcie! - wszyscy
zamarli patrząc na drobną osóbkę za
ich kapitanem.
- Dziękuję Ginny - skinął jej głową - Za
tydzień odbędzie
się mecz
z borsukami więc chciałbym poćwiczyć. Będzie też kilka
zmian w drużynie. - Nie wyglądali na zainteresowanych. Zaczęli
zajmować swoje miejsca. Na trybunie siedziało kilka
osób chcących dopingować swoich.
- Chyba się nie gniewasz co? - ktoś trącił
Rona ramieniem.
- A za co? - wyższy chłopak wyprzedził go.
- Staram się o pozycję obrońcy -
Cormac oparł się o miotłę w pełni zadowolony.
- Co? Serio? Taki byk jak ty? Bardziej pasujesz na pałkarza. Obrońca ma być
szybki, zwinny i czujny...
- Dam sobie radę - odparł pewny siebie -
Aaa, słuchaj, nie przedstawiłbyś mnie tej Granger? Wiesz,
chętnie bym ją bliżej poznał nie? - poklepał go po ramieniu
wyszukując wzrokiem Hermionę na trybunie.
Każdy gracz zajął swoje miejsce, Ron walczył z
McLaggen'em o miejsce w drużynie. Zimny wiatr smagał im twarze, a wilgoć mgły ograniczała widoczność. Walka nie była łatwa. McLaggen był dobry,
nawet bardzo dobry. Reagował szybko, był silny i pewny siebie. Ron ledwo
trzymał się na miotle. Słowa jego
rywala jeszcze bardziej roztrzepały jego nerwy. Zainteresował się Hermioną...
Zdawał sobie sprawę, że przegra w obu pojedynkach...
Weasley nie był świadomy tylko jednej
rzeczy, że ktoś uważnie mu się
przyglądał. Lavender siedziała obok Hermiony
podekscytowana widowiskiem, a dokładnie jedną osobą. Patrzyła na niego jak na obrazek kibicując jak tylko mogła.
Cormac również rzucał ukradkowe
spojrzenia w stronę trybuny. Zainteresowała go
pewna gryfonka siedząca sama na jednej z ławek. Niepewnie machała
Ronowi ręką, jak
gdyby dodając otuchy.
Obaj nie dawali za wygraną, choć Ron był o punkt do tyłu. Widziała jak się zachowywał, jego flirciarskie spojrzenie
miło łaskotało, choć świadomość tego jaki był ocudziła Hermionę. Uśmiechał się
niewinnie, lustrował całą jej osobę widocznie zainteresowany.
- Confundus - szepnęła zakrywając usta dłonią, tak aby nikt nie widział. Miotła Cormaca przesunęła się nagle
w prawo odsłaniając bramkę, w
którą trafił jeden z graczy. Ron wygrał ku uciesze
własnej, Hermiony, Harrego i zafascynowanej nim Lavender.
Trening dobiegł końca. Wszyscy przeszli do
dormitoriów. Ciepły prysznic i herbata złagodziły nieco rumieńce na policzkach graczy. Rozsiedli się wygodnie w Pokoju Wspólnym ciesząc się
sobotnim przedpołudniem. Jedni grali w szachy, inni w karty bądź inne
gry a reszta po prostu rozmawiała. Trójka przyjaciół usiadła przed kominkiem
aby się ogrzać.
- Wiecie, już myślałem że nie
wygram. Cormac chyba się nie załamał? - Ron
zadowolony z siebie zajął sam całą kanapę - A
wiesz... on chyba coś do ciebie ma... - mruknął do Hermiony.
- Co? Bzdura... jest wredny - zajęła się czytaniem gazety. Siedziała na podłodze obok
mając nadzieję, że nikt nie widzi jej rumieńca. Rudy pokręcił głową zrezygnowany, przez
przypadek dostrzegając jak Lavender macha mu z kąta pokoju, mimo to uśmiechnął się sam do siebie w przypływie szatańskiej myśli...
- Znacie takie zaklęcie? Sectumsempra? - Harry
dał znać o swojej obecności podsuwając im pod nos podręcznik
do eliksirów. Również siedział obok kanapy zajęty starą książką.
- Nie, nie chcę. Gdybyś miał choć trochę rozumu oddałbyś tę książkę -
była zniesmaczona oszustwami Harrego na eliksirach.
- Nie wchodzi w grę, jest najlepszy, nawet
lepszy niż ty, Slughorn go uwielbia -
głos Weasley'a oznaczał, że nie ma mowy o oddaniu książki. Posłała mu zabijające spojrzenie. - No co? - mruknął.
- A wiadomo czyja to książka? Daj zobaczę - wyciągnęła rękę do Pottera.
- Nie, nie - odskoczył jak oparzony.
- Co? Ale dlaczego? - ruszyła za nim.
- Bo okładka jest zniszczona - walnął na
odczepnego, trzymając książkę
kurczowo przy sobie.
- Bo okładka jest zniszczona... też coś. Widziałam książki w gorszym stanie - oburzyła się.
Harry uciekał w kąt pokoju, lecz nie udało mu
się to.
- Książę Półkrwi, tak tu jest
napisane - Ginny wyszarpnęła mu podręcznik gdy przechodził obok.
- Co? - zaciekawiła się.
- To książka Księcia Półkrwi - cofała się gdy jej przyjaciel sięgał po swoją własność.
Westchnęły nad głupotą Wybrańca.
Nie wiedział kim jest ten książę, ani co chciał osiągnąć bazgrając po podręczniku. Raczej był geniuszem jeśli chodzi o eliksiry i Harry był mu bardzo
wdzięczny. Z tą książką może mieć
wybitny z eliksirów a to otworzy mu drogę do
zostania aurorem.
- Co z nią zrobisz? - burknęła zła.
- Nic, przecież to sekret jego geniuszu -
parsknął Weasle'y.
- Jak chcesz, ale jeśli wpakujesz się w jakieś
kłopoty... - Hermiona pokręciła głową nad głupotą przyjaciela.
- Poradzę sobie - mruknął zaczytany.
Widząc, że chłopaki mają swoje zajęcia
postanowiła wrócić do swoich komnat. Zawołała
skrzatkę by ta przyniosła jej cos do jedzenia.
Rozsiadła się nad książką w
przekonaniu, że to pomoże jej odpocząć przed wieczorną pracą nad eliksirami.
''Książę Półkrwi''... Ciekawiło ją kim jest tajemniczy książę. Nie przypominała sobie, aby gdzieś o tym słyszała, żeby choć w
jednym tekście padł ten tytuł.
Obiecała sobie sprawdzić jutro w bibliotece. Czuła
się bardzo senna. Hermiona nie przywykła do
spania w dzień, lecz mając sporą ilość pracy ostatnimi czasy, nie pogardziła chwilą snu. Budzik uporczywym brzęczeniem dał jej znać, że czas
na kolację. Trochę obawiała się wieczoru. Praca ze Snap'em już powoli przestawała ją przerażać, choć sam w
sobie bywał przerażający. Czuła gdzieś w środku, że ten facet nie jest taki, za jakiego wszyscy
go uważają.
Nawet lubiła chwile, gdy stawał sie bardziej ludzki, mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Kiedy zdała sobie sprawę jak głupio musiało to wyglądać,
odetchnęła z ulgą, że jest sama i nikt nie wie o czym pomyślała. Przeklęła się w myślach za to i poprawiając szatę
poszła na kolację.
***
Kolacja była bardzo smaczna, a może
tylko jej się wydawało? Była głodna, ale
to chyba było spowodowane perspektywą
długiej pracy nad eliksirami. Chciała mieć siłę do pracy.
- Hermiona odprowadzić cię? - Ron krzyknął do niej gdy mijała już kilkoro uczniów na korytarzu.
- Nie trzeba, dam sobie radę. Idźcie do biblioteki - wymowne spojrzenie
przyjaciółki przypomniało mu co mieli zrobić z
Harrym.
- Jasne, no to do zobaczenia - uśmiechnął się do
niej ciepło.
- Do zobaczenia - odwróciła się i
zniknęła w tłumie. Dobrze znała drogę do gabinetu Mistrza Eliksirów, ale tym razem
wydawała jej się jakaś inna. Panowała cisza, tylko chwilami, gdzieś w labiryncie korytarzy odbijało się echo dalekich rozmów i jej kroki. Przystanęła w ciemnym zaułku rzucając na siebie zaklęcie kameleona. W ułamku sekundy dostrzegła
jakiś cień za
jedną ze zbroi. Serce zaczęło bić jak
oszalałe. Zatrzymała się nie oddychając. Nic. Nic się nie stało. Szła dalej powoli nasłuchując. Szelest, szybki oddech i palący ból... różdżka poleciała w kąt. Zimna posadzka łagodziła ogień trawiący jej
plecy, nie mogła się ruszyć.
- Idioto! Coś ty zrobił? - ktoś warknął
przez zęby.
- No co? Miałem ją obezwładnić - szepnął.
- Tak, żeby była nieprzytomna a ona
kontaktuje kretynie - paniczny głos był stłumiony.
- I co z tego, jest tutaj. Nigdzie się nie
wybiera...
- I co mam z nią zrobić? Na plecach zanieść?
- Nie pomyślałem...
- Jak zwykle. Jak można być takim debilem? - poczuła jak ktoś zawiązuje
jej oczy. Leżała twarzą do ziemi a wielkie ręce zasłaniają jej twarz.
- Podnieś ją!
- Spadaj, czy ja jestem Herkulesem?
- Rób kurwa co mówię!
- Nie klnij na mnie - ten większy
się zdenerwował. Ktoś mały stanął obok
niej. Zebrała w sobie całą siłę uderzając
mocno przeciwnika pod kolanem. Runął na
ziemię z zaskoczenia. Zdarła opaskę z oczu i niewiele myśląc
złapała zimne ostrze z kieszeni przystawiając mu
do gardła. Siedzieli na podłodze niepewni co się właśnie stało. Hermiona w
przypływie adrenaliny trzymała mocno małego chłopaka za szatę. Drugi porwał jej różdżkę.
- Ani się waż - ostrzegał dobrze zbudowany brunet.
- Poderżnę mu gardło jeśli nie oddasz mi różdżki - zagroziła. Wszystko się w
niej trzęsło z nerwów.
- Jasne - zaśmiał się - Ty?
Patrzyła na nich wielkimi przestraszonymi oczami. Szkarłat krwi zaczął szpecić
ostrze...
- Ty kretynie, rób co mówi! - zgrzytnął z
bólu mniejszy.
- A, dobra, dobra jasne - z tępą miną odłożył różdżkę.
- Siad! W tej chwili, obok niego - nakazała mu skinięciem głową.
Posłusznie wykonał polecenie.
Porwała czym prędzej najbliższą różdżkę - Co to miało być? - celowała prosto w nich - Co, pytam się! - mały krok ku nim.
- Nie powiemy !
- Powiecie, jak wam podam veritaserum!
- To niedozwolone! - ryknął większy.
- Kretynie ona pracuje ze Snap'em, ma ten eliksir!
- Kurwa...
- Jako, że jesteście dzieciakami mam prawo odjąć wam punkty - 100 od każdego.
- Jaka to straszna kara...
- I szlaban, dla każdego do końca roku - grobowy głos zamroził jej krew. -
Co się tu dzieje ?
Mroczna postać wyłoniła się z cienia w mgnieniu oka, cicho i
bezszelestnie jak czarny kot.
Odwróciła się.... Błąd...
Krzyk wypełnił korytarz, a kamień pokrywał
się czerwienią,
błysnęło światło
a gdy upadała, silne ramiona złapały ją. Snape
w jednej chwili zareagował, zaklęcie
petryfikujące pozbawiło ich ruchu,
lecz ostrze przeszyło Hemionie nogę.
- Profesorze! To boli! - ułożył ją na podłodze, długi sztylet przebił jej nogę nieco ponad kostkę na wylot.
- Daj mi się skupić - szepnął.
Jego twarz nie wyrażała nic, absolutnie nic.
Jedynie w oczach błysnął jakiś cień
strachu. Wyjął ostrze powoli mamrocząc zaklęcia i
tamując krew. Był skupiony nad swoją pracą. Czuła
się senna, słaba i było jej chłodno.
- Granger, nie panikuj już po
krzyku - pomógł jej wstać i utrzymać się na
własnych nogach - Nie miałaś przebitej kości, ścięgna też są całe - mówił tak jakby opisywał pogodę, przywykła już trochę do jego stylu bycia - W
pracowni mam eliksir Novgrena , chodź.
- Co pan tu robi?
- Przyszedłem na spacer - warknął.
- Spóźniłam się, bo oni mnie napadli! Nie dziwi to pana?
Czemu takie dzieciaki mnie zaatakowały? - zesztywniał. Zupełnie o nich
zapomniał.
- Wyślij patronusa Albusowi -
kiwnęła głową
posłusznie wykonując polecenie. Usiadła na
kamiennym parapecie okna.
Snape zdjął zaklęcie wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Panie profesorze... - jęknęli na raz.
- Co wam do cholery strzeliło do głowy? Co to miało być? - warknął
zimnym jak kamień tonem.
- My... - zaczął większy
- Elokwentnie panie Winslet, zaraz będzie
tu dyrektor i to jemu macie wszystko powiedzieć, jeśli dowiem się, że
którykolwiek kłamie, nie ręczę za siebie - jego osoba sama w sobie
wzbudzała strach, a teraz ton o temperaturze zera absolutnego, jeszcze bledsza
cera i pioruny w oczach niosące groźbę
długiej i bolesnej śmierci sprawiły, że chłopcy drżeli wyglądając jak dwa topielce.
- Niech nas pan nie zabija, błagam... - jęknął mniejszy.
Nie minęło kilka minut a odgłosy
szybkich kroków dały się słyszeć w głębi
korytarza.
- Dobry Godryku co się stało? - McGonagall
zatrzymała się mnąc w garści
szatę. Szybkie spojrzenie na Hermionę i tych dwóch wiele wyjaśniało.
- Severusie? - Pytające ale i poważnie zdziwione spojrzenie dyrektora zmusiło go
do mówienia.
- Granger miała przyjść do pracowni o 19;30, spóźniała się, więc poszedłem jej szukać. I zastałem to - wskazał na nich różdżką.
- Panie profesorze, oni na mnie napadli. Dostałam jakimś zaklęciem,
upadałam a oni chcieli mnie gdzieś zabrać. Ocknęłam się i próbowałam sobie poradzić sama - krew na szyki jednego z nich,
potwierdził jej słowa - i po chwili znalazł mnie profesor Snape, to ich nie
powstrzymało , a on przeciął mi sztyletem nogę. Albus rzucił szybkie spojrzenie na kałuże krwi na podłodze.
- Nic więcej nie wiemy - mruknął młodszy czarodziej.
- Rozumiem, Severusie zaopiekuj się panną Granger. Ja zabieram ich do gabinetu na
przesłuchanie.
- Abusie, ona nie może pracować w takim stanie!
- Nic mi nie jest pani profesor, dam sobie radę. Rana już jest
zagojona, to tylko lekki ból, minie - uśmiechnęła się
blado.
- To decyzja panny Granger, Minerwo. Severusie, możesz ich odczarować?
- Idziecie z nami - kobieta stanęła za
chłopcami, pilnując by nic głupiego nie
przyszło im do głowy.
- Severusie, przyjdź do mnie za pół godziny - i
zniknęli w krętym
korytarzu.
- Chodź Granegr - mruknął podając jej
ramię tak aby się na nim lekko wsparła.
Szli powoli ku lochom. Starała się odpędzić myśl, że lubi
gdy jest blisko, lubi jego ciepło i ...
Pokręciła lekko głową nad swoją
głupotą, choć coś nieznanego dziwnie się w niej trzęsło na myśl o tej sytuacji. Dotarli
do pracowni, po kilku minutach mogła spokojnie usiąść w fotelu. Podał jej eliksir po którym od
razu poczuła się lepiej.
- Nie wiem, czy jesteś w stanie pracować, ale skoro już cię tu przyprowadziłem i muszę znosić twoją obecność, przydaj się i zrób kociołek maści na siniaki i otarcia. Poppy mnie o nią prosiła, ostatnio jest sporo treningów w
qudditcha.
- Oczywiście, czy coś jeszcze? - zapytała nieśmiało. Wiedziała, że nie jest w najlepszym nastroju.
- Nie, to wszystko - mrukną
odwracając się.
Oddała mu fiolkę po eliksirze. Niewiele myśląc
złapała go za rękaw szaty.
- Granger, co ty robisz? - zatrzymał się jak wryty.
- Dziękuję profesorze - uśmiechnęła się do niego tak ciepło, jak tylko mogła w takiej
chwili. Na chwilę jego pojrzenie stało się bardziej przyjazne, ciepłe i mogłaby przysiąc, że był
to rodzaj odwzajemnienia na jej uśmiech
- Mogli mnie zabić lub porwać lub zrobić coś jeszcze innego, ale dzięki panu nic się nie stało.
- Tak, to bardzo zastanawiające
zachowanie - mruknął unikając jej spojrzenia. Wciąż trzymała go za szatę i patrzyła w górę na niego. W jakiś niezrozumiały dla niej sposób wydawał jej się mniej obcy niż zwykle.
- Zamierzasz mnie tak trzymać do
jutra? - warknął starając się być bardziej sobą.
- A tak, przepraszam. - speszyła się
nieco.
- Przy biurku są wszystkie składniki, możesz spokojnie pracować. Muszę iść do Albusa.
- Rozumiem - skinęła głową i powoli przeszła do biurka, a Snape zniknął w kominku.
- Gdybym i ja miała połączenie z tym cholernym lochem to nic by się nie stało! - mruknęła zła
- Muszę o tym
z nimi pogadać - pokręciła
głową i zabrała się za pracę.
Myśli Hermiony popłynęły w siną
dal...Nie znała tych chłopaków, nie wiedziała nawet kim są...No
tak, nawał obowiązków
daje o sobie znać...Czego chcieli? Zrobić jej kawał? Tak, jasne powalając na
ziemię i zabierając cholera wie gdzie...Może to
jakaś zemsta? Może, sprawdzali swoją siłę czy coś? A może ktoś ze ślizgonów im kazał to zrobić? Jeśli to była inicjacja? Może to
dzieci śmierciożerców? Może ktoś z zewnątrz im
kazał? A jeśli to
Draco?... Niee, on nie zrobiłby czegoś
takiego... A może...
Jej myśli
błądziły gdzieś
w dziwnej próżni. Czas
mijał. Maść prawie
była gotowa, a Snapa nie było nadal... Skończyła swoją
pracę i czując
się bardzo senna niewiele myśląc,
poszła do małego salonu i ułożyła
się wygodnie na sofie. Sen przyszedł szybciej niż zdążyła
o nim pomyśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz