sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział 23 ''Błądząc we mgle...''




Ogień w kominku trzaskał wesoło ogrzewając postać skuloną na fotelu, która szczelnie okrywała się kocem. Hermiona czytała książkę, którą dał jej Dumbledore, Baśnie barda Beedle'a okazały się wciągającą lekturą. Ceniła sobie ciszę nadwyraz, teraz jednak potrzebowała chwili towarzystwa, no słowo towarzystwo było trochę wyolbrzymione, ale dźwięki w tle łagodziły jej odczucie samotności. Czytając zatapiała się w innym świecie zapominając o swoich problemach i o tym co działo się dookoła.
Czwartkowy wieczór był bardzo chłodny i deszczowy. Jutro mieli wyruszyć na pierwsze poszukiwania horkruksów, a nie mieli bladego pojęcia od czego zacząć. Pochłaniała linijki maszynopisu jak gdyby miały jej choć odrobinę podpowiedzieć w którą stronę iść. To była bardzo trudna zagadka, ale zagadką była także ta książka sama w sobie. Po cóż dyrektor dał ją akurat jej? Bo jestem najbardziej oczytana i spostrzegawcza z naszego trio?  Być może... Nie wiedziała jak ta książka ma im pomóc. W desperacji analizowała każde zdanie, każdy symbol wspomniany w opowieściach jednak niewiele to dawało, w zasadzie nic. Harry o dziwo spędzał cały wolny czas bibliotece wyszukując choćby najmniejszą informację, ale i tu byli w szczerym polu. Ron, ku zdziwieniu reszty, wykorzystywał nieznane wcześniej zakątki swoich szarych komórek do łączenia informacji, bądź co bądź był dobrym strategiem, niektóre z jego uwag wydawały się logiczne.

Ostatnie dni spędziła przed książkami uzupełniając zaległości w nauce, lecz nie był to dla niej żaden problem. Snape nie potrzebował jej pomocy w tworzeniu eliksirów, więc miała więcej wolnego czasu, przeznaczyła go na pakowanie się. Nie wiedzieli gdzie się udać, czego szukać ani czego się spodziewać. Ta niewiadoma budziła w Hermionie niejedną obawę i lęk. Chciała się przygotować na każdą możliwość. W torebce układała wszystko tak, aby z łatwością odnaleźć niezbędną rzecz; namiot, książki, eliksiry lecznicze, ubrania, pościel i kilka garnków oraz innych przyborów niezbędnych podczas takiej wyprawy. Harry chodził zamyślony i niemal nieobecny, dziwiła się że jeszcze nie zarobił szlabanu zawieszając myśli gdzieś w innym świecie nawet na zajęciach. Nawet Snape trochę wydawał się nie zawracać na niego uwagi. Oczywisty był fakt, iż robi to z rozkazu Dumbledora, ale i tak doceniała jego opanowanie, gdyby nie to, to Gryffindor straciłby ze 100pkt a Harry sam zarobiłby już ze dwa szlabany, a wtedy nici z poszukiwań.

 Odnośnie Snapa, sądziła, że będzie się wściekał, ubliżał jej, dręczył lub męczył w jakikolwiek inny sposób, ale ku jej szczeremu zdziwieniu nic takiego nie miało miejsca. Przez ostatni czas zdążyła go nieco ''poznać'', cóż; jego nie dało się poznać, ale nauczyła się dostrzegać w nim zmiany, odczytywać różnice nastroju i poznawać ogarniające go emocje. Tak, wbrew pozorom ten facet odczuwał emocje, bądź co bądź był człowiekiem. Chodził nieco bardziej nieobecny, zamyślony i ponury; ucichły kąśliwe uwagi, komentarze a oczy wydawały się patrzeć gdzieś daleko jakby za horyzont. Musiała przyznać sama przed sobą, że ten facet był intrygujący.

Poprawiła się nieco w fotelu czytając jeden fragment tekstu, który wydał się jej interesujący. Ufała swojemu mózgowi, jej pamięć niemal nigdy jej nie zawodziła, tak więc starała się zapamiętać swoje wnioski. Opowieść o czarodzieju i skaczącym garnku coś jej uświadomiła; Voldemort nienawidził mugoli, jego celem była ich eliminacja za wszelką cenę. Co mogło się wiązać z mugolami? Jeśli horkruks może być czymkolwiek... Był nim dziennik należący do jego matki, i jej pierścień... czemu nie kociołek? Przecież nie musi to być rzecz o niezwykłej wadze, jakiś potężny magiczny przedmiot? Po dłuższej chwili przemyśleń okazał się to bardzo głupi pomysł. Przecież kociołków jest masa na świecie. Nie wiedzieli kiedy powstały horkruksy, nawet Dumbledore nie wiedział sam, lecz z pewnością powstały dawno. Automatycznie wykreśliła z pamięci kocioł, o którym opowiadał jej Harry, gdy podczas Turnieju Trójmagicznego  Voldemort się odrodził wychodząc z znajdującej się w nim mazi. Czas mijał, a jej przemyślenia nie prowadziły do nikąd. Zegar wybijał już 22:00, deszcz uderzał mocniej o okna pokoju wspólnego. Wszyscy już zaczęli się zbierać do swoich pokoi. Hermiona zawinięta w koc, z książką pod pachą wyszeptała zaklęcie by wejść do swoich kwater. Na szczęście w sypialni zostawiła zapalony ogień w kominku, toteż mogła iść spać spokojnie, mając tylko nadzieję, że chłopakom udało się coś znaleźć.

***

Po piątkowych lekcjach Hermiona wróciła do swoich kwater, dopakowywała jeszcze kilka rzeczy. Drzwi łączące jej salon z pokojem wspólnym zaskrzypiały cicho a po chwili widziała dwie strapione twarze.
- Co z wami? - zapytała na ich widok.
- A jak myślisz? - mruknął Rudy. Zrobiła do nich tylko zbolałą minę zrozumienia, wracając do pakowania. Ostatnie medykamenty, książki i kilka podręcznych rzeczy. Rzuciła okiem na ich plecaki i ucieszyła się w duchu, że lekcje których im udzieliła nie poszły na marne, a zaklęcie zmniejszająco - zwiększające będzie działało poprawnie.
- Od czego zaczynamy? - zapytał po chwili gdy usiedli w salonie.
- Harry? Znalazłeś coś? - spojrzała na niego z nadzieją.
- Nic, absolutnie - zwiesił głowę zawiedziony.
- I co teraz?
- Wczoraj czytałam baśnie barda Beedle'a i coś przyszło mi do głowy - zaczęła.
- Chwila, czy my możemy tutaj tak spokojnie pogadać? - Weasley wydawał się nieufny.
- Jeśli nie tu, to gdzie? W pokoju wspólnym? - mruknął Potter.
- Ron, tutaj jest taka ilość zaklęć i zabezpieczeń, że nigdzie nie jest bezpieczniej, no chyba że w gabinecie Dumbledora, McGonagal lub Snap'a - zapewniła ich.
- Niech wam będzie, więc co masz?
- Pamiętasz Harry jak opowiadałeś mi podczas Turnieju Trójmagicznego o tym jak odrodził się Sam - Wiesz - Kto?
- Tak, ale co to ma wspólnego?
- Baśń Harry. Baśń podsunęła mi pomysł.
- Ale jeśli to fałszywy trop?
- A mamy jakiś inny? - rudy zaczynał myśleć racjonalnie.  - Pomyślmy spokojnie. Słuchajcie, skoro musiał się odrodzić, to znaczy, że któryś z horkruksów został wykorzystany.
- To możliwe, ale Dumbledore powiedział, że jest ich siedem.
- Dziennik to raz, pierścień to dwa, i są zniszczone, a więc pozostaje pięć.
- Nie wiemy czym są, nie wiemy gdzie są, pomyślałam, że to może być ten kocioł. No był dla niego ważny tak? Przecież z niego się odrodził.
- Tak , ale zobacz jak wiele lat upłynęło od rozmowy Slughorna z Riddlem. Wtedy musiał stworzyć te horkruksy, dawno temu, a nie mamy pewności, że jeśli jeden zniknął to pojawił sie następny; o ile tamten zniknął - Wybraniec zaczął myśleć na głos. Gryfonka przyglądała im sie badawczo. Widziała, że ich mózgi pracują na bardzo wysokich obrotach.
- Hmm, to byłoby racjonalne - przyjaciel Wybrańca kiwał głową z aprobatą.
- Więc co nam zostaje? Idziemy. Od czegoś trzeba zacząć - Potter zabrał swój plecak - Ruszamy do Little Hangleton. 
Zabrali swoje rzeczy. Hermiona wygasiła ogień w kominku, sprawdziła czy wszystko jest na swoim miejscu i czy czegoś  nie pominęła. Spakowani i nie nastawieni optymistycznie ruszyli w stronę gabinetu McGonagal aby znaleźć się w Norze. W domu pani Weasley przygotowała dla nich obiad, który szybko zjedli, trochę jedzenia na drogę i życzyła im powodzenia w ''misji''. Mogli się deportować tylko z okolic Nory, tak więc wyszli na podwórko, rzucili mamie rudzielców pocieszające spojrzenie i już ich nie było.

***

Głośne trzaśnięcie oznajmiło ich przybycie, odruchowo chowali różdżki w rękawach ubrań. Mugolskie ubrania nie były zbyt wygodne, ale cóż mieli zrobić? Było późne popołudnie, wioska nie wyglądała na przyjazną, ani zbyt zaludnioną. Wylądowali gdzieś na pograniczu domów i pól gdzie dalej wolno sączył się strumień znikając w sosnowym zagajniku. Wilgoć mgły dała się Harremu we znaki osiadając uparcie na okularach, Hermiona widząc jego problem podpowiedziała odpowiednie zaklęcie.
- Dokąd teraz? - szepnął Ron oglądając się nerwowo na boki czy nie ma kogoś w pobliżu.
- Zaczniemy od centrum, wyglądamy normalnie, więc chyba możemy zaryzykować. W okolicy są czarodzieje, ale i mugole więc trzeba uważać. Nie używamy naszych imion - Hermiona przyglądała się niepewnie Harremu. Z jego twarzy wyczytała zdeterminowanie i pewność siebie. Dobrze wiedziała jak musiał się czuć, sama miała nadzieję na jak najszybsze odnalezienie ich przedmiotu pożądania. Chciała aby ten koszmar wreszcie się skończył, chciała normalnie żyć, cieszyć się każdym dniem i swobodnie korzystać z życia. Ruszyli niepewnie za Harrym w stronę centrum. Idąc polną ścieżką mijali krzywe drzewa jabłoni w sadach, omszone kamienne murki i pochylone stodoły. Z mgły wyłaniały się delikatnie zarysy drewnianych domów otaczających centrum małego miasteczka. Charakterystyczne domy musiały należeć do czarodziejów, podobne widywali w Hogsmeade, ale gdzieś między nimi pojawiały się nieco inne należące do mugoli. Przyglądali się wszystkiemu co mogło dziwnie wyglądać. Harry jakby w transie szedł przed siebie niemal nie zwracając na nich uwagi.

Hermiona przypomniała sobie słowa Dumbledora, ''magia, a zawłaszcza czarna magia pozostawia po sobie ślady, bardzo charakterystyczne ślady...''. Znała połączenie pomiędzy Harrym a Voldemortem, wiedziała co się z nim działo; mógł wpływać na myśli Harrego, odczytywać je i kontrolować, ale i Harry miał wgląd do umysłu tego szaleńca. Jego mrok w jakiś sposób odbijał się w jej przyjacielu i to ją martwiło. Myśli popłynęły dalej prowadząc ją do wniosku, że on musi jakoś je wyczuwać. Horkruksy były potężną czarną magią, musiały pozostawiać po sobie ślad, choćby najmniejszy. Skoro Harry miał kontakt z czarną magią poprzez połączenie z Voldemortem, z pewnością silniej ją wyczuwał. Postanowili, że będą szli za nim, jeśli je wyczuje będzie im łatwiej do nich trafić. Cóż innego im pozostało, jak tylko zdać się na instynkt Wybrańca? W zasadzie nic.

Stanęli na malutkim placu stanowiącym coś w rodzaju rynku. Na środku wielki pomnik jakiegoś mężczyzny, dookoła niego świerki a dalej przy wąskich uliczkach kilka małych witrynek. Uwagę trójki czarodziejów przykuł jeden ukryty pomiędzy księgarnią a jakąś knajpą sklepik. Wyglądał na sklep z antykami, uznali iż może to być bardzo interesujące miejsce. Dziennik Toma Riddla, ojciec Malfoya wrzucił Ginny do kociołka właśnie w antykwariacie, co podpowiadało im aby wejść do środka. Gdy weszli przywitał ich niezbyt miły mężczyzna w średnim wieku, który na pierwszy rzut oka był samotnikiem ceniącym sobie ciszę i spokój.
- Dzień dobry, czy możemy się rozejrzeć? - zapytała niepewnie próbując wycisnąć z siebie choć cień uśmiechu.
- Tylko niczego nie zepsujcie - warknął wracając do czytania jakiejś podejrzanej grubej, starej księgi w postrzępionej skórzanej oprawie. Hermionie przebiegł dreszczyk grozy po plecach, szybko otrząsnęła się z niego znikając pomiędzy regałami.  Sklepik choć na pozór mały okazał sie całkiem sporym magazynem zajmującym powierzchnię dwóch domów na trzech poziomach. Harry chodził pomiędzy przeróżnymi przedmiotami wyciągając rękę przed siebie. W rękawie ukrytą miał różdżkę w razie potrzeby, choć nie sądziła by jej używanie było dobrym pomysłem. Zbadali wiele kociołków i kotłów, a przy okazji kilka nietypowych przedmiotów, które może kiedyś miały ogromną wartość, jeśli nie pieniężną to sentymentalną. Poszukiwania sczezły jednak na niczym. Po odprowadzeniu ich przez parszywy wzrok sprzedawcy weszli do innego sklepiku mieszczącego się niedaleko. Wyglądał na skład z rzeczami magicznymi, choć i tutaj niczego nie znaleźli po kilkunastu minutach badania każdego przedmiotu. Gdy upłynęło kilka godzin doszli do wniosku, że niczego tu nie znajdą, a jedynym miejscem którego jeszcze nie sprawdzili był sam cmentarz.

Harry nie chciał tam wracać, ociągał się udaniem się tam. To tam właśnie odrodził się Voldemort, tam Glizdogon na nowo wkupił się w jego łaski, tam zginął Cedrik podczas turnieju, to tam za pomocą jego krwi demon Toma Riddl'a przybrał postać cielesną. Nie chciał tam iść, jakaś wewnętrzna siła odpychała go od tego miejsca, brzydził się nim. Miał też wyrzuty i pretensje do  samego siebie, był za słaby by walczyć, był dzieckiem, nie zrobił nic by ochronić przyjaciela. To było jedno z najbardziej przerażających go sytuacji w jego życiu. Jednak teraz, bardziej świadomy szedł  tam bardziej pewny siebie, nie sądził by coś miało im się stać. Cmentarz był opuszczony, niektóre grobowce rozpadały się, nadgryzione zębem czasu. Inne, które wydawałoby się powstały całkiem niedawno, były jeszcze w dobrym stanie, choć Ron obserwując daty wywnioskował, że ostatni grobowiec postawiono tutaj jakieś osiemdziesiąt lat temu.

Mgła otaczała ich z każdej strony, cisza piszczała w uszach a rozdzierał ją co jakiś czas szelest liści pod ich stopami. Mchy porastały kamienne mogiły, krzyże i posągi majaczyły gdzieś na skraju ich pola widzenia. Oddalili się od siebie, jednak nie na tyle, by się nie widzieć we mgle. Hermiona odczytywała nagrobki, widziała nazwiska  czarodziejów. Odruchowo odwróciła się zobaczyć czy chłopaki są gdzieś w pobliżu gdy zobaczyła zamyślonego Harrego. Na uboczu cmentarza stał kamienny posąg skrzydlatej śmieci. Czarny demon trzymający kosę, bez twarzy w kapturze z lekko rozłożonymi skrzydłami.
- To tutaj - szepnął Harry, nie musieli pytać. Potter stał przed posagiem gapiąc się w niego jak gdyby ten miał mu nagle wszystko opowiedzieć.
- Ron, spójrz na napis - ich przyjaciółka zdejmowała liście i mech z kamiennej tablicy.
- To rodzice Sama - Wiesz - Kogo - szepnął mocniej rudy.
- Tutaj odrodził się z mojej krwi, z kości jego ojca i z ciała Glizdogona, który odciął sobie rękę - jego głos był niski, zimny i bardzo przypominał  głos Snapa. Harry podszedł do posągu odwracając się do niego plecami.
- To było tutaj, na środku. Posąg ożył, trzymał mnie w ramionach tak mocno, że nie mogłem się ruszyć i czegokolwiek zrobić. Spójrzcie - szepnął do nich podbiegając do starego paleniska. I tu zastało ich rozczarowanie. W starym miejscu po ogniu, zwęglonych drewnach i niskiej trawie wystawały dziwne elementy metalu i mosiężna rzeźbiona nóżka. Kocioł rozbity na dziesiątki kawałków walał się po cmentarzu niczym rozwleczone przez wilki kości. Nadzieja na to, iż horkrukesm jest kocioł pękła jak on sam. Myśl, że mają rację była dość pocieszająca, teraz znów byli w polu z czymkolwiek. Znów musieli zaczynać od nowa. Ciche westchnienie utonęło we mgle. Nikt nic nie mówił, nawet kruki nie dawały o sobie znać.
Hermiona podeszła do grobowca chcąc mu się bliżej przyjrzeć. Spoczywali tutaj jego rodzice, to wiedziała, ale widziała obok jeszcze kilka nagrobków z tym samym nazwiskiem. Przykucnęła badając płytę, centymetr po centymetrze. Na odpadającym fragmencie kamienia dostrzegła literę'' S.'' Pod wykutymi imionami spoczywających czarodziejów był niemal niewidoczny, na dodatek przysłonięty mchem. Odsłoniła go patyczkiem, nie chcąc dotykać mogiły gołą dłonią, kto wie jakie czary zostały na nią nałożone. Mech opadł głucho na bok odkrywając coś w rodzaju węża wysadzanego szmaragdami, wygiętego w literę ''S''.
Szybko wyjęła swój notatnik który zawsze miała w kieszeni i przerysowała symbol jak najszybciej, widząc oddalających się chłopaków.
- Tak więc, nie mamy niczego - westchnął Potter.
- Teraz to serio nie wiem od czego zacząć - Wiewiór nie był z tego wcale zadowolony.
Daleko przed nimi majaczył mały dworek należący, jak się dowiedzieli kiedyś od Dumbledora, do rodziny Rillde. Nie chcieli tam się wybierać, to było zbyt niebezpieczne. Hah, jakbym wcale się nigdy nie narażała... ale dla dobra chłopaków, przestała myśleć o tym ponurym miejscu. Dzień dobiegał końca, potrzebowali miejsca na nocleg. Przeszukali całą miejscowość niczego nie odnajdując, a jedyne miejsce gdzie mogli cokolwiek znaleźć okazało się zgliszczami. Nie mając nic więcej w planach, aportowali się kilka mil dalej na małej polance w środku lasu. Chłopaki pomogli Hermionie w rozbiciu namiotu, na szczęście każde z nich miało swoją kwaterę, była też kuchnia i mała ''łazienka''. Nie byli zbyt rozmowni przez ostatnie godziny. Cisza zaczęła męczyć Hermionę. Usiedli obok ogniska, patrząc w tańczące płomienie.
- Dokąd jutro zmierzamy? - zapytał Ron starając się ogrzać zimne stopy z przemoczonych rosą i mgłą butów.
- Nie mam pojęcia - mruknął Potter.
- Jeśli już tutaj jesteśmy, to przeszukajmy okolicę, tutaj urodził się Sami -Wiecie- Kto i stąd pochodzi rodzina Riddle. Musimy coś znaleźć, to jedyne miejsce - starała się ich pocieszyć.
- A wiesz czego szukać?
- Sądzę, że tak - odparła cicho. Dwie pary oczu rzuciły jej zaciekawione spojrzenie.
- Jak to? - Harry nawet nie mrugnął.
- Patrzcie, to było narysowane na pomniku, zaraz pod napisami, odsłoniłam mech i było tam to - pokazała im notatnik z rysunkiem. Szybko przysunął go do siebie przyglądając mu się uważnie.
- Coś wam to przypomina?
- Godło Slytherinu - szepnął Ron.
- Jest inny niż samo godło, choć jest posobny. Sądzę, że to symbol samego Salazara. Widziałam już gdzieś ten rysunek, chyba w jakiejś starej księdze.
- Co to oznacza? - rudy miał nadzieję, że to dobra wskazówka.
- To grobowiec rodu Riddle, jeśli to jest symbol samego Salazara to znaczy, że musiał być dla nich bardzo ważny. Sami - Wiecie -Kto też był w Slytherinie, ich godłem jest wąż, mieli bazyliszka, pomyślcie trochę...
- No tak, to jasne, że te wątki się łączą, ale co nam to daje?
- To, że wiemy czego szukać. Jakiegoś przedmiotu z tym symbolem, możliwe że jeszcze gdzieś został on umieszczony - Potter wyglądał na bardzo zamyślonego.
- Ale nie wiemy jak to coś wygląda - stwierdził jego przyjaciel.
- Tak naprawdę nie wiemy nic. Bądźmy szczerzy, Dumbledore wie więcej, niż chce nam powiedzieć. Jesteśmy zdani na szczęście i sami na siebie - dziewczyna widziała na twarzach przyjaciół wiele wątpliwości i jeszcze więcej pytań, bez odpowiedzi. Trochę ich to przerastało, ich samych, ich możliwości i najszczersze chęci. Świat był wielki a oni malutcy, a horkruksy jeszcze mniejsze. Mogły być wszystkim, więc tak naprawdę szukali igły w stogu siana, ale jakaś cicha nadzieja, która tliła się w ich sercach, rozświetlała ich zwątloną wizję przyszłości. Mieli jeszcze prawie dwa dni, musieli coś wymyślić. Ogień trochę ich ogrzewał, co nieco poprawiło ich samopoczucie. Zmęczeni, zziębnięci i mokrzy nie mieli zbyt dobrych nastrojów do czegokolwiek. W przypływie odrobiny nadziei jaką dał im odkryty symbol nawet zaczęli żartować. Krótka kolacja przyprawiła ich o drobny przypływ endorfin. Każde udało się do swojej kwatery mając nadzieję, ze jutro będzie lepiej, że coś znajdą, coś co choć trochę pozwoli im wierzyć, że są na dobrej drodze do odnalezienia horkusków i pozbycia się Voldemorta raz na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz