Tłum ludzi barwił peron wieloma kolorami. Wir postaci
przesuwał się w każdą możliwą stronę raz po raz tonąc w parze uciekającej z
pociągu. Każdy miał przy sobie wózek z walizkami. Harry zatrzymał się na
chwilę, był jeszcze czas do odjazdu. Zapakował już swoje rzeczy do wagonu, w
którym miał jechać wraz z Ronem. Wyłapał w tłumie znaną mu rudą czuprynę i
właścicielkę jednakowego koloru włosów, jednak znacznie ładniejszych i
dłuższych. Zafalowały gdy odwróciła się do niego. Ginny podawała właśnie swój
kufer Deanowi. Zatrzymała swoje jasne zielone oczy na nim, pomimo nawoływań
kolegi z wagonu nie odwróciła się. Uśmiechnął się do niej ciepło, ona oddała mu
tym samym i po chwili zniknęła w wagonie, od razu poczuł się lepiej. Dopatrzył
się w mieszaninie wielu twarzy rumianej buzi pani Wealsey, białych policzków
Luny, zadartego nosa Tonks, ciemna postać Moodiego majaczyła mu gdzieś w cieniu
filarów. Ron pilnował jednego z wejść do przednich wagonów, podążył za jego
wzrokiem i zrozumiał co było powodem jego ściągniętych w obawie brwi.
Hermiona stała sama oparta o ceglaną kolumnę, rozglądała
się niepewnie dookoła siebie wypatrując czegoś podejrzanego. Przyjrzał się jej
chwilę, wyglądała na bardzo smutną choć nie zdenerwowaną.
Czyżby pogodziła się z tym co ma się stać?
Tak, to do niej podobne, jednak to szaleństwo...
Ostatnie kilka dni bardzo ją zmieniły, wydawała się
chudsza, blada ale dziwnie spokojna. Nie wiedział czemu. On sam był kłębkiem
nerwów. Myślał ciągle co się z nią dzisiaj stanie, co będzie w Weasley'ami? Co
będzie z mugolakami? Co z nim i resztą jego przyjaciół? Czy nic się złego nie
stanie nikomu? Ale w tej chwili dotarło do niego, że będą też nowe dzieci,
pierwszoroczni, którzy mają całe życie przed sobą, nowe przygody, nowy świat...
Przemknęły mu przed oczami jego pierwsze chwile w zamku, wspaniała uczta, Tiara
Przydziału, przemowa Dumbledora... i Snape. Cholerny Snape. Czy on musi zawsze
we wszystko się plątać? Swoją drogą
Ginny miała rację, mówiąc mu, że lepiej będzie jeśli ma to zrobić on, a nie
jakiś inny śmirciojad. Bał się pomyśleć co by się wtedy stało. Nie mógł znaleźć
w swojej głowie odpowiedzi czemu sądził, że Snape ma być lepszy od nich. Ten
facet był cholernie trudny do rozgryzienia, ale może powinien posłuchać Remusa
i naprawdę zmienić zdanie? Może Dumbledore wie co robi ufając mu, więc i on
powinien? To było trudne, tak nagle zmienić zdanie o kimś, kogo nienawidziło
się przez sześć lat.
To wszystko to jakiś absurd, zatęsknił za ''spokojnym''
życiem mugola. Nie mógł uznać tych jedenastu lat swojego życia za najlepsze,
ale nie było w nim widma chorego na głowę czarnoksiężnika i wojny. Czemu to
wszystko się działo? Czemu tak wiele zła trawiło spokojny dotąd świat? Długo
mógłby roztrząsać te zdarzenia, jednak wiedział, czuł że to przez niego, że to
jego wina. Kiedyś Hermiona powiedziała mu, że myli się. To nie on zabija,
torturuje i porywa, to nie on tworzy mroczną armię popaprańców, tylko
Voldemort. A skąd on się wziął? To pytanie odleciało mu szybko z głowy jak para
z gwizdka pociągu. Ludzie zaczęli szybko wymijać jeden drugiego, rodzice i
starsze lub młodsze rodzeństwo zostali na peronie, uczniowie już zajęli swoje
miejsca w przedziałach. Odpowiedzialni za nadzór też skierowali się już do
swoich wagonów, znów rozległ się gwizdek, pociąg ruszał powoli. Postacie na
peronie zaczęły powoli maleć, słyszał okrzyki pożegnania i widział machających
ludzi. Poczuł dziwne ukłucie pustki. Nikt z rodziny Waesley'ów nie machał mu na
pożegnanie. Wiedział, że są w pociągu, ale to nie poprawiło mu nastroju, byli
przecież narażeni na niebezpieczeństwo. Harry i Ron byli w drugim wagonie zaraz
za lokomotywą, dobiegał go jej turkot i metaliczne dźwięki. Odnalazł Rona,
Remusa i Ginny. Oni mieli bronić tego wagonu. Usiadł obok rudej mając naprzeciw
siebie pozostałych dwóch. Wyjechali już z Londynu i mieli przed sobą kilka
godzin podróży. Nie był pewny czy cieszyć się, że mają jeszcze kilka godzin,
czy wolał już mieć to za sobą.
- Harry? W porządku? - ruda przyjrzała mu się
przekrzywiając głowę.
- A jak myślisz? - mruknął patrząc w okno.
- Wiem, że jesteście zdenerwowani i boicie się, to
normalne, ale postarajcie się odpocząć i wyciszyć - Remus oparł łokcie na
kolanach i nachylił się w jego stronę.
- Jasne, myślisz że mógłbym teraz zasnąć? - badawczy
wzrok Lupina nie pomagał mu.
- Harry, już o tym rozmawialiśmy, Hermiona... nie da się
powiedzieć, że jest bezpieczna, ale miejmy nadzieję, że nic jej nie będzie.
- Remus ma rację, trzeba tylko wierzyć, że Snape będzie
jej bronił - Ginny położyła mu swoją ciepłą dłoń na jego zimnych i zaciśniętych
na różdżce palcach.
- Nie wiem sam co myśleć, nienawidzisz kogoś przez sześć
lat, jest skurwysynem i gnidą jakich mało i nagle masz powierzyć komuś takiemu,
życie przyjaciela - Harry patrzył niepewnie na wilkołaka.
- Rozumiem cię, sam do niedawna nie do końca wierzyłbym
Severusowi. Jednak jaki mamy wybór?
- W zasadzie żaden - westchnął Ron. Trzy pary oczu
obrzuciły go szybkim spojrzeniem.
Krajobraz za oknem przesuwał się szybko. Mijali jakieś
małe wioski, widział wieże kościołów i ratuszy, drzewa migały jak błyskawice
przyprawiając go o ból głowy. Jeszcze chwilę i będzie mógł podziwiać otwartą
przestrzeń bezdroży, przeciętą jedynie ścieżką pociągu.
Remus postanowił nic nie mówić, by mogli spokojnie
przemyśleć to wszystko i odpocząć. Ron jak to Ron już zasypiał powoli, Ginny
zajęła się swoim pufkiem i czytała jakąś książkę,
Remus zdawał się topić swoje myśli gdzieś w krajobrazie.
Postanowił podążyć za Ronem, może sen to będzie najlepsze rozwiązanie? Nie dane
było mu przespać spokojnie tej nocy, więc może uda mu się to nadrobić.
Mylił się, myśli pojawiały się tak szybko jakby wyrzucała
je pędząca przed nim lokomotywa a on miał je łapać, nie nadążał za nimi.
Wspominał swoje przygody, te dobre i te gorsze. Zastanawiał się jak to będzie w
tym roku? Czy będzie jakoś inaczej? Pomijał marzenie zdania OWTM'ów i zostania
aurorem. Najpierw musiałby przeżyć nadchodzącą wojnę, choć tak naprawdę nie
wiedzieli kiedy się odbędzie, a po drugie sporo się uczyć, choć jak sądził
będzie to trudne.
Zastanowił się, nad innymi uczniami, każdy miał jakieś
marzenia, cele i pragnienia, każdy chciał być szczęśliwy, ale czasy na to nie
pozwalały. Z dnia na dzień, było co raz mroczniej, docierały do nich
niepokojące wiadomości o zniknięciach, porwaniach i przeszukaniach.
Myśl torturowanej przez Voldemorta Hermiony nie dawała mu spokoju. Już widział
zadowoloną minę Malfoya i jego ojca gdy ona wiłaby się z bólu na podłodze, błagając
o litość w ich własnym dworze. Ta myśl napawała go obrzydzeniem i mdłościami,
słyszał w głowie śmiech śmierciożerców otaczających ją. Wiedział, że Snape jej
nie pomoże, to był właśnie Snape, zimny, wredny skurwysyn, któremu na nikim nie
zależało, choć słowa Ginny i Remusa chodziły mu po głowie.
Minęła już połowa drogi, a on lekko przysypiał choć
chrapanie Rona budziło go co kilka minut. Pani z wózkiem słodyczy przechodziła
przez wagon zachęcając by coś kupić, Rudy jak oparzony podskoczył, wyszukał w
torbie kilka galeonów i kupił trochę słodyczy, Ginny porosiła o czekoladę i
kilka ciastek dyniowych a Remus już zajadał jakieś krakersy.
- Myślę, że czas się przygotować, trzeba obejść wagony,
niech każdy będzie na swoim miejscu - Lupin odezwał się po chwili.
- Wyślę patronusa do mamy, ze stresu pewnie zapomniała -
machnęła różdżką i lekka biała kula pomknęła w tył wagonu aby dostać się do
drugiego.
- Mam straszną pustkę w głowie, nic nie pamiętam! -
spanikował Ron.
- Tak ci się wydaje, zaklęcia obronne znasz na pamięć -
Ginny spokojnie zajadała dla załagodzenia nerwów czekoladę.
- Myślałem że ćwiczyliście - starszy czarodziej popatrzył
na nich lekko zdziwiony.
- Kiedy? Z kim? - mruknął Harry.
- Hermiona miała lekcje ze Snapem - poinformowała go
najmłodsza z Waesley'ów.
- Sądziłem, że wszyscy je mieliście.
- Niestety nie, choćby nawet, to ja bym tam w życiu nie
poszedł - parsknął jej brat.
- Nie przesadzaj Ron, Severus jest bardzo dobry jeśli
chodzi o zaklęcia obronne i samą obronę. Zna sporo interesujących zaklęć, z
pewnością nauczyłby was czegoś ciekawego.
- Jasne, rzucania
Crucio na każdego kogo popadnie - rozpakowywał paczkę wiśniowych czekoladek.
- Nie sądzę, by był to dobry pomysł - Potter pokręcił
głową.
- Hermiona jeszcze żyje po tych spotkaniach i jestem
pewien, że dzięki nim, przeżyje i dzisiejszy wieczór - wilkołak przyglądał się
zmartwionemu Wybrańcowi.
- Ty ją widziałeś w ogóle? Widziałeś jak ona wygląda? Jak
śmierć! Przecież on jej spokoju nie dawał! Ledwo bywała w domu, przychodziła
jedynie spać a i tego nie jestem pewien!
- Hermiona jest mądra, wie co robi i Dumbledore też,
skoro powierzył jej pracę z Severusem.
- To ja już wolę liczyć na cud i znać jedynie Drętwotę i
Expelliarmus'a, niż przechodzić przez to co ona - rzucił się na koleją paczkę ciasteczek.
Ginny zrobiła kwaśną minę na jego widok.
- Trzeba obejść wagon - Lupin poszedł sprawdzić wagon.
***
Hermiona siedziała sama wpatrując się w ciemność za
oknem. Siedziała w pierwszym wagonie i nie za bardzo jej się to podobało, ale
jaki miała wybór? Żaden. Dźwięki lokomotywy, stukot metalowych kół i rytmiczny
turkot nieco ją uspakajały, choć słyszała głośne bicie własnego serca. Z każdym,
co raz szybszym uderzeniem zbliżali się do celu, do nieuchronnej katastrofy.
Wiedziała, że jeszcze tylko kilka kilometrów i zacznie się walka a wraz z nią
chwila, kiedy będzie zdana tylko na Snap'a. Nawet nie pożegnała się z
chłopakami ani z resztą Weasley'ów, ale czy powinna to robić? To tak jakby już
wykopała sobie grób i była pewna, że zostało jej tylko kilka godzin życia. Może
tak właśnie było? Natłok myśli przyprawiał ją o mdłości i ból głowy. Wyjęła
małą fiolkę z eliksirem uspokajającym i łyknęła odrobinę, od razu lepiej.
Tonks przechodziła właśnie przez przedział sprawdzając
czy wszystko jest w porządku i czy dzieci są na swoich miejscach. Moody nie
uraczył jej w zasadzie żadnym słowem tylko rzucał jej oceniające spojrzenie
swoim sztucznym okiem, na widok którego poczuła kolejne fale mdłości. Myśli
wirowały jej w głowie jak jego oko, czy nic się nie stanie? Czy przeżyje? Czy
Snapowi nagle nie odbije i nie będzie chciał jej zabić? Jeśli ma być przydatna
Voldemortowi to chyba nie będzie mu się narażał, ale cichy głosik gdzieś w
środku mówił jej, że nic się nie stanie. Bała się o te biedne małe, bezbronne
dzieciaczki. W czym one mu zawiniły? Dlaczego akurat musiał uwziąć się na nie?
Przecież nie są świadome tego co się dzieje, tego całego zła i nienawiści
opanowującej świat. To nie powinno się dziać. Nie tak miało być. Mają czekać je
nowe przygody, nowe życie, nowa wiedza i zupełnie inny świat. Westchnęła ciężko
pod natłokiem ponurych myśli.
***
Nagle drzwi do przedziału otworzyły się z hukiem i staną
w nich Moody.
- Zbieraj się Granger, jeszcze minuta i się zacznie -
jego oko wwiercało się w nią. Z twarzy oszpeconej blizną i niedogolonym
kilkudniowym zarostem nie mogła wyczytać nic.
- Tak... już idę ... - fala paniki nie pozwoliła jej
wstać, oddychała szybko i pobladła.
- Granger? Nie bój się, będzie dobrze, jesteś zbyt zdolna
żeby zginąć - powiedział cicho przytrzymując przesuwane drzwi, oblizał nerwowo
usta, zacisnął je i zniknął w korytarzu.
- Jasne... - westchnęła, jego słowa choć proste i
niespodziewane niewiele podniosły ją na duchu. Zebrała się w sobie i wyszła na
korytarz, Moody stał w końcu wagonu po jej prawej a Tonks po lewej, kiwnęła jej
głową a ta obdarzyła ją pocieszającym uśmiechem, sama stanęła na środku wagonu.
Coś błysnęło za oknem i nasilający się świst prawie rozdał jej mózg, kula ognia
rąbnęła w tył wagonu gdzie stał Moody, zachwiał się lecz nie upadł.
Zaczęło się.
Dzieci krzyczały w panice, zaczęły wychodzić ze swoich
przedziałów lecz jej głośny krzyk, że mają się nie wychylać zmusił je do
powrotu.
Stado śmierciozerców unosiło się nad pociągiem
bombardując go klątwami. Zaklęcia chroniące maszynę zdawały egzamin, kolorowe
ognie słabły dzięki czemu jeszcze jechali. Musieli jak najszybciej dotrzeć do
stacji w Hoghsmeade, tam będą bezpieczniejsi. Głośne trzaski, świsty rozmaitych
zaklęć przeszywały chłodne nocne powietrze. Blask odbijanych zaklęć pozwolił
jej zobaczyć atakujących śmierciożerców. Latali jak dementorzy w chmarze
czarnej mgły, ciskając klątwami raz po raz. Na kilka sekund zapadła cisza,
tylko po to by za chwilę mogli poczuć sile uderzenie i szarpnięcie wagonem.
Zaklęcia ochronne musiały zostać przerwane a to oznaczało jedno, gdzieś tutaj
jest Snape. Poczuła jak lodowaty dreszcz przebiega po jej plecach. Szyba w tyle
wagonu została wybita i zielony płomień wleciał jak błyskawica do środka,
odbiła go szybko starając się nie upaść. Moody już zcierał się z jakimś
wyrośniętym śmierciojadem, a Tonks wybijając koleją szybę starała się trafiać w
przelatujące postacie. Teraz wszystkie dzieciaki zaczęły wybiegać ze swoich
przedziałów, kładły się na podłodze i chowały pod półki na kufry. Popychała je
na ziemię starając się odbijać zaklęcia, aby nie trafiały w dzieci. Strach,
złość i adrenalina nie były zdrową mieszanką. Czuła jak trzęsą się jej nogi i
ręka od różdżki. Zimne powietrze wdzierało się do wagonu przyprawiając ją o
dreszcze. Mgła i para z lokomotywy co chwila zasłaniały jej widok, rzucała
zaklęciami przed siebie słysząc raz po raz krzyki trafionych śmierciożerców.
Milion myśli na raz przewijało jej sie w
głowie, zaklęcia obronne i atakujące same przychodziły jej na usta, robiła to
mimowolnie. Strach który trzymał ją kurczowo na nogach wcale nie malał. Nie
miała teraz czasu myśleć jak radzi sobie reszta zakonu, skupiła się na obronie
siebie i dzieci. Tonks migała jej gdzieś w tłumie i mgle, Moody sam radził
sobie nieźle jak na aurora przystało. Pociąg mknął przed siebie nie zatrzymując
się, to było priorytetem dotrzeć jak najszybciej na stację. Usłyszała gdzieś za
oknem przelatujący, obłąkany śmiech Bellatrix Lestrange, odwrócenie się w celu zlokalizowania głosu było jednak
błędem. Pomarańczowy płomień walnął ją prosto w plecy i upadła na twarz lądując
pod siedzeniem. Przeraźliwy ból i trudności z oddychaniem nie były przyjemne,
różdżka wypadła jej z dłoni potoczyła się pod drugie siedzenie. Starała się
uspokoić i złapać normalny oddech, przechyliła się w drugą stronę aby znaleźć
swoją własność gdy poczuła, że ktoś miażdży jej dłoń. Krzyknęła z bólu i szybko
dostrzegła, znaną jej aż da dobrze twarz. Zmierzwione czarne włosy i czarne
oczy nie zdradzające najmniejszych emocji spoglądały na nią z góry. Łzy
pojawiły się w jej oczach, zaczęła się modlić aby ktoś go stąd zabrał. Stał tak
wciąż na nią patrząc i wykrzywiając usta w szyderczym uśmiechu.
- Witaj kuzyneczko, cóż za spotkanie - właścicielka
dopiero usłyszanego śmiechu zjawiła się w wagonie. Zaklęcia rozświetlały go
ukazując jej co chwilę dwie postacie.
- Nie powiem, że miło mi cię widzieć - mruknęła Tonks
posyłając jej kolejny płomień.
- Ooo a kóż tam jest? - podeszła do Snap'a - Oh to panna
Granger - powiedziała wyraźnie usatysfakcjonowana - Jakże mi miło. Severusie na
co czekasz? - warknęła panicznie.
- To moja sprawa - mruknął przez ramię do rozczochranej
czarownicy.
Wtedy dwa zaklęcia na raz trafiły dwie osoby stojące w
drzwiach, Bellatix odskoczyła na bok, a Snape pochylił się i oparł o siedzenie.
Hermiona szybko dorwała swoją różdżkę, przeskoczyła nauczyciela i stanęła w
przejściu.
- Skoro chcesz mnie zabrać to proszę bardzo, ale najpierw
wylecisz stąd tak szybko jak się zjawiłeś - warknęła.
- Skończ Granger - pokręcił głową posyłając jej leniwie
klątwę. Szybko ją odparła cofając się w stronę Moodiego, który rzucał jakieś
zaklęcia ochronne na wybiegające dzieci. Do wagonu wpadł barczysty brunet z
bardzo zniszczoną twarzą i dopadł dziewczynkę, która nie zdążyła się schować. Moody
od razu się nim zajął. Pojedynek trwał, kilometry mijały a Hemiona wciąż
walczyła ze Snapem. Klątwy śmigały we wszystkich kierunkach, wcale nie miała
ochoty dać się porwać. Teraz wiedziała, że wcale nie chce znaleźć się w dworze
Malfoy'ów. Kolejne okno zostało wybite i jakaś szalona dwójka śmierciożerców
zabrała małego chłopca i wyleciała na zewnątrz, to że go nie odzyskają było już
pewne. Wezbrała jej złość i nienawiść do całej tej paranoi. Miała serdecznie
dość tego okrucieństwa, szybciej machała różdżką i odskakiwała na boki. Jakiś
przeraźliwy krzyk sprawił, że Snape się odwrócił a ona trafiła go lecz nie
upadł na podłogę. Wściekłość jaka na chwilę zagościła na jego twarzy szła w
parze z szybkością rzucania zaklęć. Moody przez chwilę wyczarował przed nią
tarczę lecz szybko wyparowała.
- Nie wtrącaj się Moody - zielony płomień pomkną w jego
stronę wypalając dziurę w ścianie.
Poczuła, że słabnie, nacierał z co raz większą siłą.
Wiedziała, ze musi się poddać, ale gdzieś w środku miała nadzieję, że to może
się nie stanie. Nagle czas jakby spowolnił, straciła władzę nad swoim ciałem i
upadła na kolana. Usłyszała gdzieś krzyk Tonks, ale wmieszał się w inne
dźwięki. Podszedł do niej powiewając
swoimi czarnymi szatami, pochylił się nad nią i objął ręką w pasie podnosząc do
góry jak szmacianą lalkę. Przez moment wydawało jej się, że widziała strach w
jego oczach, ale to wrażenie umknęło jak mijające ją zaklęcie. Przywarła do
niego mimowolnie, wciąż nie mogła panować nad swoim ciałem. Poczuła coś
chłodnego na swoim policzku i cichy szept wypełnił jej umysł - Zaufaj mi... - był tak cichy, że w tym
całym zamieszaniu nikt z pewnością tego nie usłyszał. Świeże powietrze docierało
do niej co raz wyraźniej.
- Zadanie wykonane! - krzyknęła Bellatrix .
Snape podszedł do okna i rzucając dziwne spojrzenie
Moodiemu, machnął czarną szatą obracając się w miejscu, z Hermioną opierająca
się o niego. Czarna mgła wypełniła część wagonu i wyleciała przez okno złowrogo
szeleszcząc i trzepocząc.
Poczuła się lekka, leciała i było to całkiem przyjemne...
Super :-) nie mogłam doczekać się tego momentu <3
OdpowiedzUsuń